Hubert Piętka
„Za pewne rzeczy trzeba płacić pełną cenę.”
– dyptyk angielski Hanny Malewskiej
Sir Tomasz More odmawia i Koniec Cranmera.
Wstęp
Opowiadania Hanny Malewskiej z tomiku Sir Tomasz More odmawia dotyczą w pewnej mierze Boga, ale nie tylko. Szeroki jest nurt zagadnień pisarskich tej autorki. Pisarka pisze na pewno o Bogu z perspektywy katolicyzmu. Jednakże Bóg nie jest jedynym wykładnikiem opowiadań Hanny Malewskiej, i chociaż ta należy do nurtu tak zwanych pisarzy religijnych, to otwiera się i na inne rzeczywistości, choćby historyczną, czy psychologiczną życia człowieka. Dlatego krąg zagadnień wokół opowiadań H. Malewskiej można rozwinąć do historii, śmierci, po prostu bycia człowieka jako takiego i jego psychologii, czy też w gruncie rzeczy szeroko rozumianej – miłości. Opowiadania dotyczą także uniwersaliów, które są ważne dla każdego, tak zwanych fundamentów naszej natury: dobra, piękna, miłości i prawdy.
W naszej rozprawie skupimy się na dwóch opowiadaniach pisarki: Sir Tomasz More odmawia oraz Koniec Cranmera. Utwory te stanowią całości wzajemnie się dopełniające i przenikające, dlatego zostały potraktowane jako dyptyk literacki. Naszym zadaniem będzie pokazania tych współistotności. Jednakże zanim to, przyjrzymy się tym opowiadaniom określając ich funkcjonowanie samodzielne. Chcemy dotknąć zagadnień dla tych utworów najbardziej żywotnych, dlatego tok naszej interpretacji wyznaczać będzie analiza psychologiczna głównych bohaterów opowiadań. Naszym zadaniem, podobnie zresztą jak autorki, będzie jak najpełniejsze zrozumienie bohaterów opowiadań i w efekcie człowieka jako takiego, jakim jest.
Po jednostkowej analizie każdego opowiadania dyptyku i zachowania ich głównych bohaterów przystąpimy do wykazania paraleli między tymi opowiadaniami w kontekście głównych postaci, elementów świata przedstawionego (współokreślające się obrazy nieba i piekła, czy przebaczenia i oskarżenia wobec nadchodzącej śmierci), historii (miejsca i czasu akcji). Wreszcie przedstawiona zostanie analiza warstwy językowej utworów i wnioski epistemologiczne, spuentowane cytatem, że: „Za pewne rzeczy trzeba płacić pełną cenę.” – czyli, że są wartości, które wymagają czasem największych poświęceń, i to jest główne – wydaje się – przesłanie tych dwóch opowiadań, które choć osobno mówią niejako jednym głosem.
- Sir Tomasz More odmawia
Opowiadanie Sir Tomasz More odmawia ukazuje przede wszystkim postać – znanego skądinąd – świętego, jego ostatnią drogę „dojrzewania” do męczeńskiej śmierci. Andrzej Sulikowski nazywa głównego bohatera mężem ewangelicznym[1]. Znakomicie charakteryzuje to Tomasza More’a jako człowieka głęboko zakorzenionego w Piśmie Świętym i oddanego Chrystusowi. Co o głównej postaci wiemy z opowiadania? Fakty biograficzne, są nieco ubogie i poznajemy je w trakcie lektury. Tomasz More był eks-kanclerzem, 25 lat spełnił na służbie trybunalskiej i poselskiej. Kiedyś był najbardziej pożądanym i umiłowanym przez króla Henryka VIII człowiekiem. Następnie sprzeciwił się uznaniu króla za głowę Kościoła Angielskiego i nie złożył przysięgi znoszącej prymat papieża nad wspólnotą wiernych w Anglii. Znalazł się przez to w więzieniu i poniósł śmierć męczeńską w imię wierności własnemu sumieniu.
Spróbujmy prześledzić ostatnią drogę głównego bohatera, którą ukazuje Hanna Malewska w swoim opowiadaniu. Taką pracę podjęli wcześniej inni[2]. W naszej skupimy się głównie na rekonstrukcji psychologicznej postaci More’a. Przyjrzymy się jego „gospodarce wewnętrznej”[3]: przede wszystkim uczuciom i myślom. Postaramy się być blisko tekstu. Tok naszej analizie nadawać będą cytaty z opowiadania, które następnie poddamy interpretacji. Opowiadanie roboczo postanawiamy podzielić na trzy części (takie działanie, na autonomicznym przecież tekście, decydujemy się podjąć dla większej jasności naszej pracy), mianowicie są to: „Spotkanie z córką”, „Samotne rozmyślania”, „Rozmowa z Cranmerem”.
Spotkanie z córką
Pierwszą scenę opowiadania stanowi spotkanie Tomasza z córką Meg w więzieniu, w Tower. Idąc za uwagami wstępnymi prześledźmy przeżycia bohatera, analizując ważniejsze miejsca w tekście.
Tomasz powiada do Meg:
(…) nie rady poetów ani filozofów, no, rozumiesz wesprą człowieka. Rebus in arduis. Na jakiejś śliskiej ścieżce w górach. – Wiem… Tylko Bóg! – A i Pan Bóg nie obiecał żadnemu chrześcijaninowi na świecie „umysłu niezachwianego”. (6)[4]
W tym fragmencie przejawiają się dwa uczucia Tomasza: lęk i nadzieja. Boi się on zachwiania, tego że się cofnie z raz obranej drogi, ale jednocześnie posiada przeświadczenie, że w najtrudniejszych chwilach życia tylko Bóg może wesprzeć człowieka, chociaż nie ma na to stuprocentowej gwarancji. Właśnie brak tej pewności w obliczu odczuwanej przez niego własnej małości jest trudnym doświadczeniem. Najbardziej chyba jednak emanuje ze słów eks-kanclerza niewiara we własne siły. Ze zwątpieniem w siebie More będzie borykał się bardzo długo.
Słowa Meg do Tomasza: „Powiedziałeś Willowi, ojcze, po pierwszej komisji: Rad jestem, że tak daleko zaszedłem z tymi panami, że bez wielkiego wstydu nie będę się mógł cofnąć.”(6) Argumentem, który trzyma More’a na raz obranej drodze, pomimo zwątpienia w siebie, jest również to, że zejście z tej ścieżki jest równoznaczne z wielkim wstydem. Jest to wizja bardzo „ludzkiego” męża ewangelicznego, a samo liczenie na łaskę Bożą odchodzi na plan dalszy. Eks-kanclerz ma świadomość prawości swojej postawy i zależy mu na dobrej sławie, nawet jeśli postrzeganej tylko własnymi oczyma. Zejście z drogi, którą obrał nie pozwoliłoby mu spojrzeć sobie w twarz. Wierność sumieniu dla More’a jest równoznaczna z właściwym „samopoczuciem” moralnym.
Jednocześnie Tomasz mówi do Meg: „(…) Pan wyświadczył mi tę wielką łaskę i przez te wszystkie lata kazał gotować się na to, co dziś.”(7) Trzeba w tym miejscu skierować swoje spojrzenie na całe życie More’a, które napełnione łaską Bożą, ukształtowało go takim, jakim jest. I eks-kanclerz znajduje siebie takim, jako najlepiej predysponowanym do tego, co go czeka, czyli do śmierci. Mąż ewangeliczny doświadczał działania Boga w swoim życiu i dlatego dalszy swój los uważa za nieprzypadkowy, za jakąś wyższą konieczność. Jednocześnie potwierdzają to słowa dialogu przytoczonego przez Tomasza:
Wiesz? Jeden z ludzi tutaj, mówił mi, o tak, bez złej myśli. Na co ci to przyszło, panie, nie swoją może śmiercią umrzeć. A ja powiadam: Ręczę ci człowieku, że swoją. Jeśli tu mnie czeka śmierć to właśnie moja. (8)
More całkowicie zdaje się na wolę Boga i zgadza się z nią.
Patrz, taki mizerny człowiek jak ja, a przecież nie zapomniałem nigdy o słudze, czy o ogrodniku, choć anim ich ulepił z gliny, anim krwi za nich nie przelał – zgoła anim wiedział, gdzie i jak wyrośli na dzieci Boże, a jakżeby Pan miał zapomnieć o nas? (8)
Ten fragment tekstu eksponuje pokorę Tomasza („taki mizerny człowiek jak ja”), a jednocześnie ufność do Boga, wielką niczym ufność dziecka („jakżeby Pan miał zapomnieć o nas?”). Są to słowa proste i jasne, wypływające głęboko z Ewangelii. Całkowita ufność More’a opiera się na najgłębszych fundamentach wiary: na prawdzie o stworzeniu człowieka przez Najwyższego (Bóg – Ojcem ludzi) oraz na męce krzyżowej i zmartwychwstaniu Chrystusa – Jego ofierze zbawczej.
O innym znaczącym rysie postaci Tomasza świadczy następujący fragment opowiadania; mówi on do Meg: „Póki sumienie nie zmusza, nie szukajcie takiego krzyża.”(8) Droga, którą wskazuje mu sumienie, jest niezmiernie trudna i stanowi duże wyzwanie. Spotyka na niej krzyż, którego ciężar jest przygniatający. W słowach powyżej cytowanych uwidacznia się również pokora (trzeba uniżenie nieść swój krzyż), ale jednak na plan pierwszy wybija się właśnie smutek na tym etapie dojrzewania bohatera do śmierci (to właśnie bardzo trudne doświadczenie go przenika na wskroś).
Scena spotkania Tomasza z córką wskazuje na kilka podstawowych cech postaci More’a. Bohater odczuwa lęk przed zachwianiem się, ale w kategoriach czysto ludzkich umacnia go perspektywa wstydu w przypadku cofnięcia się. Jednocześnie zachowuje on postawę ufnego dziecka wobec Boga, pomimo, że jest smutny, bo niesie ciężki krzyż. Jednakże zdaje sobie sprawę z tego, że miłość bez cierpienia jest absurdem, pozbawionym najmniejszego sensu. Kolejnym uzupełniającym rysem postaci Tomasza jest pokora. Czuje się on człowiekiem słabym, nędznym i grzesznym. Właśnie ufność, lęk, nadzieja, zwątpienie – uczucia te będą zmieniały się i przeplatały na kolejnych stronach tekstu. Zgodnie z założeniem, podejmijmy ich grę w dalszej części pracy, śledząc tok opowiadania.
Samotne rozmyślania
Kolejna sekwencja ukazuje samotność męża ewangelicznego w więzieniu i jego refleksje. Zastanawia się on nad swoim stosunkiem do ludzi, świata. More kochał ludzi, chciał być też przez nich dobrze wspominany. Jego stosunek do nich można nazwać sentymentalnie życzliwym. Stwierdzenie to usprawiedliwiamy następującymi faktami fabularnymi. Kiedyś za młodu, podpiwszy nieco, złajał sługę swojego ojca, który nie dość szybko mu otworzył. Żałuje tego do dziś. A również, kiedy przychodzi do niego ktoś z nadzoru więziennego, to Tomasz, sam nie wiedząc czemu, chce go za coś przepraszać.
More chciał być dobrze pamiętany, ale jak sam stwierdza: „Cóż, nie o to w ostatku idzie, Boże żywy, nie o pamięć.”(12) Najważniejsza dla niego jest wierność Bogu, sumieniu, wreszcie sobie. Refleksje na temat dobrej sławy kwituje słowami, mającymi głębokie osadzenie w Ewangelii: „Bo jest rzeczą rozsądną kupić perłę i postawić dom na opoce. A nic nadto dbać o resztę.”(12)
Natomiast o stosunku głównego bohatera do świata świadczą też słowa – Tomasz:
(…) wiedział: był zawsze człowiekiem szczęśliwym, któremu wszystkie ludzkie nieprawości i głupoty nie przeszkodziły kochać świata takim, jaki jest. Właściwie wszystko lubił, co rzadko się zdarza. (12)
Był on człowiekiem prostodusznym, prostolinijnym i łagodnym, chyba można go nazwać ewangelicznym mianem „prostaczka”. Jego postawę charakteryzowała taka właśnie pokorna miłość. Nie chciał zmieniać świata i ludzi, i pomimo, że dostrzegał zło, i nie był na nie obojętny, zachował pełną, dziecięcą ufność.
Obraz refleksji Tomasza w dużym stopniu ma charakter retrospektywny. More w opowiadaniu w pewien sposób żegna się z ludźmi i ze światem, swoim życiem i swoją przeszłością. Wspomina to, co było, bez żalu. Zwycięska batalia z myślami z przeszłości stała się kolejnym krokiem w jego umacnianiu się na drodze ku męczeństwu. Życie sprzed uwięzienia jawi się dla Tomasza w promieniach radości, ale też niesie z sobą elementy nostalgii w znaczeniu metaforycznym (przecież cela, niczym odległy kraj, oddziela go od życia, które kochał). Jednak mąż ewangeliczny „kupił perłę” i „postawił dom na opoce”- wybrał Chrystusa i umacnia go wiara. Sama przeszłość jest dla niego rozdziałem zamkniętym. Liczy się tylko dziś.
Kolejne sekwencje, które łączą się z sobą nierozerwalnie, to: rozmowa Tomasza z księciem Norfolkiem oraz walka wewnętrzna głównego bohatera z samym sobą, przerwana listem do córki. Obrazy te uzupełniają retrospektywne spojrzenie poprzednio omawianego aktu książki i tworzą z nim koherentną całość.
Najpierw książę Norfolk namawia eks-kanclerza do złożenia przysięgi królowi, czyli do sprzeniewierzenia się własnemu sumieniu. Swoje namowy argumentuje tym, że:
Nie wszystkie dni mogą być piękne, Master More. – Lecz Tomasz odpowiada – Powinny być piękne. – I trochę dalej – Czy piękno może zawieść? Zmylić? Oszukać? Całe życie nie wątpił, że piękno i mądrość to proste i bezpieczne drogi do Ojca Światłości. (15)
Tomasz More jawi się jako wierny wyznawca takiej starożytnej triady: piękna, dobra i prawdy w duchu ewangelicznym. Nie chce on przystać na zdradę siebie. Natomiast uniwersaliom nadaje status drogowskazów moralnych, także w sensie eschatologicznym.
Echem rozmowy z Norfolkiem są myśli More’a po jego odejściu: „Aequam servare mentem – tego Pan Bóg nie obiecał. Ale, że <<będę z wami po wszystkie dni>>, to obiecałeś, Zbawicielu świata.”(16) Kolejny raz jednak pojawia się akcent niewiary we własne siły. Tomasz obawia się zachwiania swego umysłu w chwili próby, ale jednocześnie jednak wyznaje wiarę, w to, że Chrystus go nie opuści i że będzie z nim w godzinie ciężkiej próby. Słowa powyżej cytowane to przecież modlitwa ufności More’a.
Natomiast w liście do Meg główny bohater pisze: „(…) Sumienie me w tej sprawie jest jasne, że zbawienie moje może śmiało od niego zależeć.”(17) More wie, że postępuje słusznie, nie zdradzając ani siebie, ani Boga i że robi to, co jest właściwe i dobre. Także pociechę znajduje w refleksji, wyrażonej przez niego słowami: „(…) Spośród Doktorów Kościoła i świętych (…) są tacy, co o niektórych rzeczach myśleli tak samo, jak ja…”(16). Warte odnotowania jest to, że Tomasz nie stawiał siebie na równi z innymi świętymi Kościoła, stwierdzał tylko zbieżność ich potencjalnego osądu w tej sprawie ze swoim. Rysem jego postawy jest to, że on właśnie nie traktował siebie jako kogoś lepszego od innych. Wręcz przeciwnie, uważał się za wielkiego grzesznika. Skądinąd wiadomo, że żaden z tych, którzy są w Królestwie Bożym, nie uważał się za godnego obcowania z Bogiem.
Tomasz do Meg pisał również:
Znam swoją słabość aż nadto dobrze i przyrodzoną lękliwość serca; gdybym nie miał ufności w Bogu, że da mi dość siły, by raczej wszystko znieść, niż Go obrazić, przysięgając wbrew własnemu sumieniu, możesz być pewna, że nie byłbym się tutaj znalazł. (22)
Słowa te są pełne pokory i wynikają ze znajomości siebie, świadomości własnej marności i małości. Jednakże ponad to wszystko wzlatuje ufność ku Boga. More wierzy, że Chrystus nie stawia człowieka w sytuacjach ponad jego siły. Ale jednocześnie on sam stwierdza: „(…) nie jestem na tyle lekkomyślny, by zaręczyć, że nie upadnę.”(22) Ten mąż ewangeliczny zna swoją słabość i wie, że kondycję człowieka na tym świecie cechuje grzeszność i słabość. Dlatego nie chce nikomu zagwarantować niczego. Natomiast jako panaceum na własną niemoc wskazuje modlitwę i prosi też o nią córkę, a sam również „Modlił się z niesłabnącą mocą.”(22)
Po liście do Meg w tekście następują rozmyślania Tomasza, który wahadło zwątpienia we własne siły przemieszczają jeszcze niżej do dołu: „A on, nędzarz, porwał się na rzecz, której przenigdy nie podoła. Zhańbi się, jeśli nie jutro, to u stopni rusztowania, najnikczemniej…”(24) Ciężkie chwile utrapienia przeżywa More, boi się sprzeniewierzenia sobie i Bogu. Taką potencjalną sytuację projektuje na decydujące przecież chwile swojego życia. Jednakże: „Rozstrzygnął. Choćby chciał, nie potrafił teraz złudzić siebie.”(25) Jednak same pokusy i słabości krążyły wokół niego, niczym biblijne sępy gotowe „rzucić się na niego i go pożreć”. More, pomimo to, opiera się im, nawet wbrew przeświadczeniu o własnej marności – a może właśnie dlatego. I zadaje on sobie także pytanie: „Czemu nie uciekł z Anglii? – I odpowiada. – Zaufał Bogu. Znał swoją słabość ludzką, swoją cielesną wrażliwość, przewidywał od lat Tower, lecz całkowicie zdał się na Boga.”(25). Tylko Bóg jest dla niego ucieczką w najtrudniejszych chwilach. More ma przeświadczenie, że wszystko, co się z nim dzieje, jest z woli Boga. Nie polemizuje on z Najwyższym, lecz całkowicie się z Nim zgadza. Wszystkie jego rozmyślania podsumowuje narrator autorski słowami: „Gorzkimi, ciężkimi łzami zapłakał nad swoją słabością.”(26) Stwierdzenie to jest punktem zwrotnym. I otwiera drogę całkowitej pokory i zawierzenia, opierającego się na ogołoceniu ze wszystkiego, nawet z siebie. Przede wszystkim właśnie na sobie Tomasz nie może polegać i dlatego całkowicie oddaje się w ręce Boga.
Zwątpienie w siebie oraz stan pewnego rozchwiania umysłowego z jednoczesną ufnością Bogu tworzą wypadkową – całkowitą pokorę. More – do końca – ofiarowuje siebie Najwyższemu. Właśnie w chwili, kiedy mąż ewangeliczny oddaje się Chrystusowi i w postawie wysoce znaczącej, bo na klęczkach, zastaje swoją „ofiarę” arcybiskup Cranmer.
Rozmowa z Cranmerem
Ostatnia, przez nas wyodrębniona, trzecia scena opowiadania obejmuje rozmowę głównego bohatera z Cranmerem – stała się ona przełomowa dla More’a i utwierdziła go w słuszności własnej drogi – poprzez przebaczenie oprawcom, aż do męczeńskiej śmierci.
Jedno zdanie arcybiskupa, który przyszedł, aby ukazać więźniowi „furtkę dla sumienia”, stało się dla eks-kanclerza przełomowe: „Chciałbym się mylić, ale wygląda mi na to, że stoicie tam, gdzieście stali?”(30) Słowa te otworzyły More’owi oczy, wskazały mu nowy punkt widzenia własnej sytuacji. Tomasz, dzięki nim, uświadomił sobie, że Chrystus cały czas był z nim i go podtrzymywał, pomimo jego własnych lęków i słabości:
Czuł się tak samo nędzny i bezradny, jak ubiegłej nocy, ale wielce szczęśliwy. Patrzcież: Nie potrafił nawet zaufać do końca, a Bóg trzymał go przez cały czas. Głupca i ślepca. Tak często, całe życie modlił się o chleb łaski na taką chwilę, a ojciec miałby mu podać kamień rozpaczy? (31)
I dalej, tą refleksje rozwijają słowa: „<<Stoisz, gdzie stałeś.>>… Był szczęśliwy. Nie był w piekle (…) Wiedział, że nie skłamie Bogu i sobie, bo brzydzi się tego, więcej jeszcze niż wydarcia wnętrzności.”(31) More uradował się tym, że Bóg był przecież ciągle z nim, nawet jeśli sam sobie tego nie uświadamiał i nie odczuwał tego. Najwyższy przecież go nie opuścił i jednocześnie sprzeniewierzenie się własnemu sumieniu, jawi się dla Tomasza jako coś przecież gorszego od najstraszliwszej męki. Ten mąż ewangeliczny, umacniające go refleksje, bo umotywowane odczuwalną teraz łaską Bożą, podsumowuje słowami: „Choćby stary grzesznik znowu zgłupiał i oślepł, Chrystus żyje i nie zasypia, ten sam. <<Ja przyjdę i uzdrowię go.>>”(31) Są to bardzo znaczące słowa; nie dość, że Tomasz uświadamia sobie działanie Bożej Opatrzności, to także wie, że zawsze może pokładać ufność w miłosierdziu Boga, które „działa” pomimo nędzy i słabości człowieka.
Kolejną sekwencję stanowi przebaczenie swoim oprawcom przez męża ewangelicznego oraz jego śmierć męczeńska na szafocie. Przywołajmy w tym miejscu dwa ostatnie „żarty” More’a, które zadziwiły obecnych przy jego śmierci. Tekst opowiadania mówi:
Gdy eks-kanclerzowi oznajmiono, że łaska królewska zmienia mu wyrok ćwiartowania na zwykłe ścięcie, wyraził wdzięczność, dodając: – Wolałbym jednak, żeby tego rodzaju łaski nie spływały na moich przyjaciół – z poważną twarzą, jak wtedy, gdy z głębi serca żartował. (36)
I dalej: „U stopni szafotu w dniu 6 lipca 1535 roku – Sir Tomasz More poprosił z uśmiechem oficera: – Pomóż mi wejść, dobry panie. Schodząc, poradzę już sobie sam.”(36) Tak właśnie Tomasz More umiera w pokoju ducha i z czystym sumieniem. Kończy się jego droga na ziemi, a także fabuła opowiadania.
„Za pewne rzeczy trzeba płacić pełną cenę”[5]
Podsumujmy wędrówkę śladami wewnętrznych przeżyć i odczuć bohatera. Na początku opowiadania spotykamy go pełnego pokory, ale jednocześnie z uczuciami smutku, a nawet rezygnacji. Jednocześnie towarzyszy mu lęk i nadzieja. Następnie poprzez zwątpienie w siebie i duże wahania wewnętrzne, które niosą przecież z sobą przygnębienie, a prawie udrękę, Tomasz dzięki słowom Cranmera – „stoisz, gdzie stałeś”(31) – umacnia się w wierze i nadziei na przyszłość pomimo wszystkiego. Przełamują się jego wahania i lęki. Zwycięża pełna ufność do Boga.
Sylwetka Tomasza, ukazana przez Hannę Malewską w swoim opowiadaniu, może być bliska każdemu człowiekowi: „Urzeka nas opowieść o nieugiętej, ale jakże pogodnej i świadomej drodze do śmierci Tomasza More’a (…)”[6] Jednocześnie pisarka nie kreuje eks-kanclerza na świętego, który stoi ponad życiem codziennym i stereotypowo – lekko unosi się nad ziemią. More został ukazany jako „człowiek-każdy”, z wszystkimi ludzkimi uczuciami (lęk, zwątpienie, nadzieja, ufność). Na pełnie człowieczeństwa bohatera zwraca także uwagę Stefan Wilkanowicz[7]. A same czucia Tomasza przechodziły jedno w drugie naturalnie. I ten szkic psychologiczny postaci świętego, zrekonstruowany przez Hannę Malewską w dużym stopniu posiada znamiona prawdopodobieństwa życiowego. Stefan Wilkanowicz zauważył także niechęć do bohaterszczyzny eks-kanclerza.[8] Był on zwykłym człowiekiem, takim jak każdy z nas z przeżyciami, wspomnieniami i lękami o przyszłość. Natomiast Krzysztof Dybciak stwierdza: „Tomasz był właściwie umiarkowanym eudajmonistą i nigdy nie wyobrażał siebie w roli męczennika.”[9] More w opowiadaniu Malewskiej jest ukazany takim jak my, zwyczajnym człowiekiem, który jednak podjął się niezwyczajnej próby.
Jednakże, osoba głównego bohatera byłaby mniej realna bez jeszcze jednej cechy charakteru. Myślimy tu właśnie o poczuciu humoru, które charakteryzuje tego męża; dzięki niemu nasza sympatia do eks-kanclerza szybko wzrasta. Uśmiech znajdujemy w każdej roboczo przez nas wyodrębnionej części utworu. Podczas „Spotkania z Meg” do ucha strażnika dobiegał „dźwięczny i szczery” śmiech więźnia. W scenie umownie przez nas zatytułowanej „Samotne rozmyślanie” Tomasz mówi do strażnika: „Dbacie o mnie tak poczciwie, że gdybym był na tyle bezczelny (…) – i uskarżał się na tutejszy wikt, wyrzućcie mnie czym prędzej za drzwi z tego zajazdu.”(25) Natomiast „Rozmowa z Cranmerem”, w której More wybacza prześladowcom, otwiera mu drogę do stwierdzenia: „Niebo nie jest Akademią Humanistów, ani Kołem Miłych Druhów. Żądną miarą nie mogę wymagać, żebym nie spotkał się tam z Tomem Cromwellem.”(35) I wreszcie ostatnie dwa żarty u stóp szafotu, które jednocześnie wzbudzają wielki podziw wobec pokory i pogody ducha Tomasza. Chyba jednak żadne dobro, które czyni człowiek, nie pochodzi bezpośrednio od niego. Zauważa to Stefan Wilkanowicz, który te żarty na progu śmierci interpretuje jako szczególną łaskę Bożą.[10]
Szkic psychologiczny (wyodrębnione przez nas przeżycia wewnętrzne bohatera oraz jego humor) nie definiuje całkowicie bogatej sylwetki głównego bohatera, ukazanej przez długoletnią redaktorkę „Znaku”. Tomasz był wielkim humanistą, w najlepszym znaczeniu tego słowa. W opowiadaniu wspomniano o jego przyjaźni z Erazmem z Rotterdamu, przywołane są także nazwiska wielkich antyku: Scewoli, Cycerona, Seneki, Pindara. Nie są to przytoczenia przypadkowe. Tomasz w dużym stopniu korzystał z dorobku kulturowego starożytności i renesansu. Wspominaliśmy także o wielkim znaczeniu, jakim More darzył wartości: dobro, piękno, prawdę, miłość. Tomasz był nieodrodnym dzieckiem swoich czasów. Jego postawę definiuje nie tylko religia, ale także kultura epoki odrodzenia. Znaczące w tym kontekście wydają się słowa z „Samotnych rozmyślań”: „Z lękiem spostrzegł także, jak człowiek jego usposobienia i zwyczajów czuje się zagubiony, opuszczony – bez książek.”(22) W opowiadaniu wspomniano także o wielkim dziele More’a, a mianowicie o Utopii.
Jeszcze jedną cechą, jaką chcemy uwzględnić przy opisie eks-kanclerza jest stosunek ludu do niego. Znaczące są tu słowa jakie gmin wypowiadał o nim, a które to znane są z retrospektywnych refleksji głównego bohatera: „(…) gdyby rozsądzał miedzy diabłem i ojcem, a diabeł miał dobrą sprawę, przysądziłby słuszność diabłu.”(13) Zdanie to wymownie świadczy o ogromnym poczuciu sprawiedliwości Tomasza More’a .
Sylwetka Tomasza, ukazana przez Hannę Malewską, to bardzo bogata osobowość. Świadczy o tym wielość uczuć, jakich doznawał przed śmiercią, oraz walka jego rozumu i woli z tymi negatywnymi. Pisarka z dużą zręcznością psychologicznie motywuje i ukazuje rozwój wewnętrznych doznań bohatera zmierzającego ku męczeńskiemu końcowi. Ważnym aspektem życia More’a jest współdziałanie jego z Bogiem. Bez tego bohater oczywiście nie byłby zdolny do ofiary, którą poniósł. Jest to dosyć wyraźnie zaznaczone w tekście. Jednocześnie jednak i dlatego właśnie, że Tomasz nie był wolny od smutku i lęków – jego postawę można określić jako „niepodległość samotności”[11]. Stwierdzenie to nie neguje działania w jego życiu łaski Bożej, ale na nią wskazuje. Bo przecież człowiek odnajduje Boga w swoim sumieniu, które jest doświadczane także przez wiele trudnych czynników.
Natomiast humor eks-kanclerza, jego humanizm, poczucie sprawiedliwości, miłość do ludzi i świata dopełniają wizerunek męża ewangelicznego. Kościół katolicki uznał go za świętego. Wierność sumieniu do końca i jednocześnie wierność Bogu – przyniosły mu śmierć. Jest to najwyższa cena jaką można zapłacić w imię wartości przez siebie wyznawanych.
- Koniec Cranmera
Przyjrzyjmy się teraz ostatniej drodze, jaką przebył arcybiskup Cranmer od zdjęcia święceń i zdegradowania go, aż do męczeńskiej śmierci. Tomasz Cranmer został uwięziony za panowania Marii Tudor, córki Henryka VIII. Odbyło się to za czasów tak zwanej kontrreformacji – tutaj odpowiedzi na zmiany w Kościele angielskim, zaprowadzone przez Henryka VIII. Sam Cranmer był współautorem właśnie reformacji anglikańskiej i za to został potem uwięziony, a następnie skazany na śmierć.
Podobnie jak przy ostatnim opowiadaniu tok naszej analizie będzie nadawać porządek tekstu i przeżycia bohatera. Naszą uwagę skupimy właśnie również tutaj na charakterystyce postawy wewnętrznej arcybiskupa. Również tutaj posłużymy się przede wszystkim najbardziej znamiennymi w naszej opinii cytatami z opowiadania. Przejdźmy tą drogę. Również w przypadku tego utworu wyodrębnimy śródtytuły, które będą nam pomocne przy analizie.
Głosy z boku o Cranmerze
Na początku opowiadania spotykamy zakonnika, brata Juana rozmawiającego z nadzorcą Tower, Robertem Heyesem. Przedmiotem ich dialogu jest właśnie Cranmer. Kapitan londyńskiego więzienia nazywa byłego arcybiskupa nieboszczykiem „tak urzędowo, a drwiąco”(38)[12] . Wyrażenie to określa Cranmera, jako tego, którego czeka śmierć. Dozorca Białej Wieży mówi także o eks-arcybiskupie: „Ten stary lis, czcigodny ojcze, więcej połknął przysiąg, niż wyście dotrzymali.”(38) Cranmer był rzeczywiście krzywoprzysiężcą, a świadczą o tym te nieco drwiące słowa . A trochę dalej, w tym samym stylu, Robert Heyes mówi:
I więcej książek o coraz innych nabożeństwach napisał, niż wyście zdążyli przeczytać. Bez obrazy: młodziście i nie stąd, ale ja pamiętam, ile razy ten dziadek dzwonił w katedrze, żeby powiedzieć owieczkom: od dziś, moi kochani, kto chce być dobrym chrześcijaninem, wierzy tak a tak… (38)
Bo były arcybiskup wykorzystywał wiarę dla własnych i innych ważnych osób interesów. Był fałszywy, zakłamany i nieuczciwy. I tak ocenia go prosty nadzorca. Natomiast druga strona dialogu, brat Juan, nie ocenia aż tak negatywnie głównego bohatera, pragnie on tylko jego nawrócenia.
Później nadzorca Tower rozmawia z żoną. Mówi on o Cranmerze: „A przecież spalą go w końcu tak dobrze, jak każdego innego szelmę, czy błazna.”(39) Te epitety dopełniają charakterystykę więźnia w oczach Roberta Heyesa. Dla niego eks-arcybiskup był tym, który zasługuje na najwyższą karę za wszelkie sprzeniewierzenia przede wszystkim, których dokonał.
Z obejścia kapitana Białej Wieży akcja przenosi się w stronę katedry w Canterbury. Z niezbyt oddalonej wioski przybywa do Londynu były kamerdyner Cranmera, James Crew. Sprowadza go potrzeba zamówienia Mszy za, w jego mniemaniu, zmarłego swojego byłego pana. Spotyka on w kościele znajomego, dawnego dziekana Thirlby, biskupa Ely’ego. On to wyprowadza go z błędnego przekonania o śmierci byłego arcybiskupa. I ich rozmowa dotyczy Cranmera. James stwierdza delikatnie: „Tak. On pan, bardzo pomylił się.”(44) Eks-kamerdyner nie osądza wyraźnie swojego byłego pana. Podobną postawę zachowuje również biskup Ely, mówi on o swoim byłym przełożonym: „Nie był on na pewno, Jamesie, gorszy od innych. Nieszczęściem wyżej od wszystkich zaszedł. Potrzebował też zawsze pieniędzy.”(44) Cranmer wysoko zaszedł w hierarchii kościelnej, bo potrzebował wygody, nieskrępowania i samozadowolenia. Natomiast James zauważa nieco naiwnie, że były arcybiskup:
(…) to przecie nigdy nie grzeszył przeciw bojaźni Bożej: nie było mniej zuchwałego od niego człowieka. Jak Boga kocham, na nikogo nigdy nawet głosu nie podniósł. I pisaniem się zajmował, nie rżnięciem ludzi (…) (44)
Cranmer na pewno nie był zuchwały w zachowaniu, nie poniżał bezpośrednio wobec siebie innych; nie kalał też swoich rąk zbrodnią bezpośrednio i nie dopuszczał się gwałtu. Był w oczach swojego sługi przede wszystkim intelektualistą.
W pierwszym rozdziale nie spotykamy bezpośrednio Cranmera. Pojawiają się tylko głosy o nim. Swoje zdanie o byłym arcybiskupie wygłaszają osoby duchowne (brat Juan i biskup Ely) oraz ludzie świeccy (Robert Heyes i James Crew). Opinie nadzorcy Tower i eks-kamerdynera są niejako na dwóch biegunach osądzania – odpowiednio: szyderstwo kontra naiwność. W ich przestrzeni rysują się zrównoważone zdania osób konsekrowanych, które są nacechowane zrozumieniem i troską o przyszły los więźnia. Pierwsza scena opowiadania przypomina rozprawę sądową. Pojawiają się głosy prokuratorskie i obrończe, a za chwilę wprowadzą oskarżonego.
Na Mszy
Dalej Cranmer znajduje się na Eucharystii w katedrze św. Pawła. Z początku przypomina on sobie dyskusje oksfordzką, powiedział tam wówczas: „Ja jednak moi panowie, nim wziąłem paliusz, przysiągłem naprzód prywatnie, że służba królowi wiąże mnie więcej niż przysięga papieżowi (…)”(47) Były arcybiskup kierował się własnym interesem. A było nim podleganie królowi we wszystkim, wbrew swemu kościelnemu urzędowi. Przedłożył on tu swoje zdanie nad powinność biskupa. I dlatego stał się w tym świetle niestety, ale krzywoprzysiężcą.
A później zauważa on w kościele księżniczkę Elżbietę i stwierdza w związku z tym: „On i księżniczka grają, każde na swoją rękę, trudną grę ludzi mądrych dostosowujących się do okoliczności, o ile można godnie, a zawsze czujnie.”(48) Cranmer chciał siebie widzieć na kształt heroicznego mędrca. Nie dostrzegał jednak, że kondycji sprawiedliwego nie cechuje, ani nie definiuje służba okolicznościom. Eks-arcybiskup był zakłamany w swojej najgłębszej istocie. Z fałszywych przesłanek wyciągał nieprawdziwe wnioski i uważał je za prawdę, a była to tylko jego prawda – naginana do własnych potrzeb. Można powiedzieć, że żył w świecie fałszu i niejako pewnej fikcji.
Następnie główny bohater zauważa, że „(…) nawet w tłumie miewał wtenczas poczucie, że nikt go nie widzi. On nie odpowiada za nikogo i nikt za niego. Nie ma między nim a ludźmi wspólnej miary.”(49) Cranmer był wyobcowany. Nie brał odpowiedzialności za nic, ani za nikogo. Nie żył w myśl chrześcijańskiej idei służby. Dlatego zapłacił za to cenę wielkiej samotności. I działo się to pomimo pełnienia przez niego urzędu niejako służebnego wobec ludzi – był przecież biskupem, „pasterzem owiec Kościoła”. Jednakże ta jego refleksja stanowi pewien wyłom w jego postawie. Wybija go ona chwilowo z jego pojmowania rzeczywistości. Były arcybiskup zaczyna rejestrować pewne konsekwencje swoich wyborów.
Czas konfrontacji jednak szybko przemija. Odzywa się w głównym bohaterze dobrze znany głos, bo: „(…) on, stoik, który zawsze miał za punkt honoru uważać za dobre to, co wybrał”.(50) Cranmer był ogromnie pewny siebie i mocno zadufany w sobie. Cytat ten eksponuje pychę byłego arcybiskupa. Uważał się on za lepszego od innych ludzi i nieomylnego. Był dla siebie niejako bogiem, niestety fałszywym. Dlatego z takim trudem „dobija się” do niego sumienie.
Na koniec poczuł jednak żal, „Bo oto tutaj nawet, zrównany z mnóstwem ludzi postawą i półmrokiem, był nazbyt dotkliwie sam. Mój Boże, jak we śnie; nikogo.”(50) Samotność powraca z wielką siłą. Staje się ona punktem wyjścia do konfrontacji z całym przeszłym życiem. Dojmujące uczucie alienacji zaczyna przemieniać Cranmera, przygotowuje grunt pod przyszłą, nieodległą już metanoię.
Były arcybiskup podczas Eucharystii próbuje umocnić się w swojej dotychczasowej postawie, która przejawia się głównie w samouwielbieniu. Jednakże poczucie wyobcowania wybija go z tego stanu trwania. Zaczyna się w nim odbywać walka pomiędzy dawnym ja, a czymś nowym. Odpowiednio – fałszywy głos przeplata się z nikłymi jeszcze doznaniami prawdy. I dlatego Cranmer powoli wkracza na nową drogę.
Odwiedziny Jamesa
Tekst opowiadania przenosi nas do celi, w której przebywa eks-arcybiskup. Przychodzi do niego jego były kamerdyner i przynosi mu kosz z jedzeniem. James jest zaskoczony wyglądem Cranmera, którego, używając odwrotnego porównania, nazywa go św. Mikołajem. Uwięziony były arcybiskup wygląda następująco: „Przebranie Cranmera stanowił zgrzebny worek przepasany rzemykiem (…)”(50), oraz „(…) miał teraz siwą brodę, dosyć długą.”(51) Zewnętrzność więźnia sprawia wrażenie pokutnika, jest pewną na razie odwrotnością jego postawy wewnętrznej. Eks-arcybiskup za czasów prymasowskich prowadził bardzo wygodne i niczym nie zakłócone życie. Robił wszystko dla własnego komfortu i zadowolenia. Znamienne jest to, że z równowagi wyprowadzała go na przykład tak mała rzecz, jak skrzypienie wezgłówka na pryczy.
Eks-kamerdyner wychodzi po nóż, a „<<Nieboszczyk Cranmer>> kopnął z lekka kosz i kiwał nogą – choć drażniło go to u innych.”(52) Główny bohater zaczyna robić rzeczy, których kiedyś nigdy by nie zrobił. Przestaje panować nad tym, co chciałby, aby o nim myślano, i co sam o sobie uważał. Zniecierpliwienie podważa jego własną wizję siebie. Misternie skonstruowany obraz własnego ja zaczyna podlegać procesom destrukcji.
Eks-arcybiskup zaczyna konfrontować swoją sytuację z dotychczasowym życiem. Myśli o sobie: „Otóż w tych trudnych czasach najbardziej lubił właśnie wymykające się trudne rozwiązania, lecz było to naprawdę bardzo dawno, jakby w innym życiu.”(54) W Cranmerze w pewien sposób pokutuje intelektualista i myśliciel, ale nieskrępowany niczym. Był bardzo przywiązany do takiego obrazu siebie. Zauważa on jednak niedopasowalność takiej wizji do dnia dzisiejszego. Były arcybiskup chciałby być tym, kim był kiedyś, ale to, co przeżywa, nie pozwala mu na trwanie w tym. Rzeczywistość niesie już z sobą zmiany. Eks-arcybiskup robi kolejny krok na drodze do nawrócenia, i dzieje się to pomimo braku jego świadomości w tym względzie.
Później główny bohater sięga po poczęstunek, który przyniósł James:
Zapach i smak chleba był cudowny; lecz to, co pomyślało mu się wówczas, zabiło smak. Coś o domu? O rzeczywistości? O kościele? Zapomniał. A może po prostu sedno rzeczy jest w tym, że po jednym fatalnym błędzie – z tych, które bywają ostatnie w życiu – stracił zaufanie do siebie? (54)
Cranmera, raz za razem, coś wyprowadza z równowagi. Tym razem jest to znowu jakaś myśl. Podważa ona jego dawną pasywną postawę wewnętrzną, burzy jego misternie skonstruowany świat. Były arcybiskup stracił zaufanie do siebie. Aby otworzyć się na nowe, musi ulec dekonstrukcji stara struktura myślowa. Taki proces dokonuje się teraz w głównym bohaterze.
Dalsze głosy o nim
James udał się po nóż do domu nadzorcy Tower, aby pokroić kiełbasę dla Cranmera. Tam, pomiędzy nim a Edytą i Robertem Heyesami, dokonuje się kolejna rozmowa, dotycząca głównego bohatera opowiadania. Żona kapitana Białej Wieży mówi:
A on taki poważny, arcybiskup, a taki grzeczny: – sam przyjeżdżał to, wiecie, pocieszać je, te królowe, i namawiać, żeby się przecie przyznały, bo jak inaczej? (…) Żeby przyznały się wiecie, albo do gachów, albo do defektu (…) (56)
Cranmer rzeczywiście był hipokrytą. Namawiał on żony Henryka VIII do tego, by te przyznały się do niecnych czynów. Poprzez to król mógł spokojnie skazać je na śmierć, a sam Cranmer skarbił sobie jego łaski. Było to bardzo podłe i obłudne zachowanie byłego arcybiskupa. Jednakże prosty lud Londynu nie zauważał tego jego faryzeizmu. Dla niego był on upostaciowieniem powagi i dobrego stylu. Niskie stany nie osądzały swojego pasterza, pozostawały pod urokiem dobrego wrażenia zewnętrznego, które sprawiał.
Charakterystyki głównego bohatera w oczach pospólstwa dopełniają słowa nadzorcy Tower: „- Za młodu był gładki, a jeszcze skromniutki, polerowany. Ale i teraz moja uważa, że po ziemi nigdy nie chodził dostojniejszy arcybiskup.”(57) Lud kierował się w ocenie Cranmera tym, co widział. Nie wchodził w niuanse rozpatrywania i oceny jego czynów. Szacunku przydawała mu właśnie jego zewnętrzność: nieobecny wzrok, niejako wzlatujący w wyższe sfery, oraz dumna i pełna godności postawa.
Walka dobra ze złem
W pewnym momencie przebywającego w celi głównego bohatera dotyka widmo śmierci „(…) rzeczywiste, nie czekające, nie pytające wcale o zgodę, czy rezygnację.”(59) Cranmer został porażony grozą umierania. Jego postrzeganie rzeczywistości paraliżuje na chwilę strach. Również lęk przed śmiercią wybija go z jego wygodnictwa i wpływa na przyszłą zmianę jego postawy, na całkowite i szczere odwrócenie się od zła.
Jednakże: „(…) jego służba konieczności nie płynęła ze strachu (…)”(59) Doznanie grozy śmierci uruchamia w byłym arcybiskupie refleksje na temat swojej przeszłości. Cranmer nie był bojaźliwy, w życiu nie kierował się tylko lękiem w swoich wyborach. Żył przede wszystkim ku własnemu zadowoleniu, natomiast jego podejmowanie decyzji wypływało z relatywizmu moralnego. Eks-arcybiskup wybierał to, co wydawało mu się dobre dla niego i wygodne. Samo pojęcie dobra było dla niego względne. Robił on przecież to, co uważał za właściwe z sobie tylko wiadomych względów. Kierował się własnymi potrzebami i pragnieniami właściwymi tak naprawdę postawie egoizmu.
Były arcybiskup myśli także o sobie: „(…) wybrał separację myśli od słów, a spraw sumienia od spraw konieczności.”(60) Cranmer żył w pewnym sensie w duchowej schizofrenii. Bo przecież nie da się oddzielić sumienia od życia bez szkody dla tego pierwszego. Postawa taka, wbrew heroicznym z nazwy intencjom głównego bohatera, świadczy o jego zakłamaniu i fałszu u samych podstaw wyborów. I nie mogła ona pozostać bez złych konsekwencji na życie jego i innych.
Później były arcybiskup pomyślał sobie: „(…) znalazł się pod śledztwem za zmienianie nie tylko świata, ale i Pana Boga.”(60) Ta gorzka refleksja świadczy o tym, że jego sumienie nie zostało całkowicie zagłuszone. Ten głos wewnętrzny nie powoduje jeszcze większych zmian w jego usposobieniu, tylko niejako zatrzymuje go na chwilę i zmusza do zastanowienia. Trochę dalej główny bohater go odsuwa od siebie. Niemniej jednak, nie jest on bez znaczenia na drodze ku nawróceniu eks-arcybiskupa.
Chwilę później następuje zwrot byłego arcybiskupa w jeszcze inną stronę. Chciałby on podsumować swoje życie słowami: „Mędrzec wśród głupców.”(61) Odzywa się w głównym bohaterze stary, dobrze znany nam, głos. Jednocześnie pycha i pogarda innych. Cranmer chciałby uznawać swoją wyższość nad ludźmi obok niego. Chciałby też być dalej ogromnie pewny siebie. Chciałby wynieść się nad innych; nawet jeśliby to miało być tylko jego zdanie.
Najpierw groza śmierci, następnie służba konieczności, trochę dalej wyrzuty sumienia i wreszcie głos pychy. Elementy dobre i złe przeplatają się w byłym arcybiskupie. Ciągle główny bohater konfrontować się musi z rzeczywistością. Cały czas zdarzają się jakieś nowe rzeczy, przynoszą różne pytania i zaskakujące odpowiedzi. Cranmer zatrzymuje się na chwilę nad nimi, ale potem odzywa się jego dawny głos. Dobro nie może się przebić w jego postawie; cały czas zagłusza je jego dawne ja. Jednakże, przyniesie swój owoc później.
Kolejna Msza Święta
Byłego arcybiskupa ponownie spotykamy na Eucharystii. A główny bohater „Poczuł się tutaj bardziej sam niż w celi, jakby wyjęty nawet ze wspólnego czasu z tymi ludźmi, wyrzucony na brzeg.”(63) Cranmer po raz kolejny przeżywa uczucie wyalienowania. Jawi się ono przecież jako konsekwencja jego wyborów. Kiedyś nie chciał mieć nic wspólnego z ludźmi, wynosił się ponad nich – a teraz za to płaci w pewien sposób.
Eks-arcybiskup wsłuchuje się w Liturgię Słowa. Najpierw rodzi się w nim pytanie: „Odkąd przestał wierzyć w Słowo Boże?”(65) I ono odbiło się w nim dużym echem: „(…) stało się ciszą zatrzymanego nagle młyna lub niepracującego kołowrotka.”(65) Ten wyrzut sumienia odblokowuje w Cranmerze postawę pewnej otwartości. Dzięki niemu, główny bohater wsłuchuje się w słowa Ewangelii, dotyczące Jezusa i Samarytanki. W Ewangelii tej Chrystus prosi cudzoziemkę o wodę. Były arcybiskup odnosi to pytanie do siebie; zastanawia się, czy on dał Synowi Bożemu pić.
Następnie główny bohater przypomina sobie swoją rozmowę z dozorcą Białej Wieży, w której ten drugi powiedział do niego: „(…) nikt lepiej od ciebie nie umiał się uchylać od cudzych bólów i trosk.”(66) Cranmer „nie dawał Chrystusowi pić”, bo przecież nie służył człowiekowi, nie był dla innych. Odpowiedź na prośbę Jezus (daj Mi pić!) znajduje w nim swój oddźwięk; powoduje kolejny wyrzut sumienia, który burzy jego dawne skamieniałe ego. Monolit jego zatwardziałości w złym powoli ulega dekonstrukcji.
Później następuje Podniesienie, kolejny element Mszy św. Były arcybiskup pomyślał o sobie: „Nie wierzył w kult świętych, w procesje, celibat (…), a jednak truchlał z lęku pomiędzy groźbą bałwochwalstwa a bluźnierstwa.”(67) Chociaż w pewien sposób herezja była głęboko zakorzeniona w byłym arcybiskupie (ze względu na jego relatywną postawę), to trochę usprawiedliwia go to, że nie chciał zdecydowanie występować przeciwko Bogu. Jednak przez swoje postępowanie tak właśnie się działo. Natomiast jego przeobrażenie wewnętrzne zaczęło się od kiedy przeczytał książkę, w której hostia została ukazana jako symbol, pamiątka. Od tej pory powoli odchodził od prawd wiary katolickiej.
Liturgia budzi w Cranmerze różne refleksje. Stają się one bodźcem do kolejnych wyrzutów sumienia. Od samotności, poprzez rozważanie Słowa Bożego, aż do lęku przed bluźnierstwem. Taką drogę podczas Mszy św. przechodzi były arcybiskup. Przybliża się on, dzięki temu, nieco bardziej do siebie i zarazem do prawdy.
Wspomnienia o Bocardo
Były arcybiskup znajduje się znowu w celi. Przypominają mu się współwięźniowie z Bocardo. W nich po raz pierwszy dostrzegł ludzi. Rozmawiał z nimi, przysłuchiwał się im, przyglądał. Nawet jednego z nich pouczał Słowem Bożym. On sam nigdy nie był jak inni. Przecież oni trwali cały czas na modlitwie i mieli sumienie, a on? – Pomyślał sobie: „Żywot wieczny znaczy naprzód życie (…), podrażniła go pewność, że coś w tym rodzaju: taka prostacka tautologia nie opuszczała go i wtenczas w lochu.”(72) Cranmer miał już odczucie, że rzeczywiście to on nie żył. Wiąże się to z jego oderwaniem od innych. Sam siebie oddzielił od ludzi poprzez swoje wybory. Zaufał myślom własnym i zastanawia się: „Czy za myśl, za uczoność trzeba zawsze płacić bezdomnością?”(73) Eks-arcybiskup nie miał zakorzenienia nie tylko w ludziach. Czuł się poza życiem. Nie miał także miejsca, które mogłoby być jego przyczółkiem; także w sensie mentalnym. Był całkowicie sam. Wiedza i rozgrywki intelektualne nie dały mu szczęścia.
Odwiedziny brata Juana
Przychodzi do byłego arcybiskupa zakonnik. Naucza go on prawd wiary w świetle katolicyzmu. Główny bohater przysłuchuje się temu i „Zdarzyło mu się nawet zdziwić, jak logicznie Fray Juan dowodził, ile w tym wszystkim słuszności.”(75) Cranmer zaczyna rozumieć katolicyzm, na razie jednak tylko na poziomie powierzchniowym, mentalnie jeszcze go nie przeżywa i nie do końca przyjmuje. Jest w nim jednak pewna otwartość, która przygotowuje grunt pod nawrócenie.
Brat Juan przedkłada eks-arcybiskupowi „drugie odwołanie” , które ten ma podpisać; a w nim o obcowaniu świętych i Krwi, i Ciele Chrystusa. Główny bohater zauważa: „Czyż możliwe, że on sam, arcybiskup Cranmer – już nie wie?… Nie wierzy już ani tak, ani tak?”(75) Jego „reformacja wewnętrzna” ustępuje miejsca czemuś nowemu. To nowe jeszcze nie przychodzi całkowicie. Stare elementy jego „gospodarstwa wewnętrznego”(60) są wybijane stopniowo, a na ich miejsce wchodzi nowa jakość jego życia. Jest to powolna, trudna i żmudna droga. Na koniec rozważań na temat Najświętszego Sakramentu, były arcybiskup jest skłonny powrócić do swoich dawnych przekonań i stwierdzić, że w opłatku nie może być Boga. Jednakże: „Przepisał: <<Wierzę niezłomnie w Przeistoczenie.>> I doznał pewnej ulgi, ale była to ulga przelotna.”(76) Cranmer w końcu skłonił się ku prawdzie wiary katolickiej. Nie przyniosło to jednak większego owocu, gdyż było to jakby nie w pełni świadomie. I… tyle już różnych rzeczy podpisywał.
Rozmowa z Edytą
Cranmera odwiedza żona nadzorcy Tower. Opowiada on jej o swojej małżonce Eryce. Musiał ją oddalić od siebie, ponieważ Henryk VIII zażądał bezżeństwa księży. Wspomnienie to budzi w nim refleksje:
Dlaczego odesłał wtedy Erykę? Zapomniał od tego czasu, czym jest nadzieja: Nie potrzebował Boga, ani ludzi (…) Dlaczego nie był nigdy jak inni ludzie? (…) I dlaczego choć nie żył, musi umrzeć? (80)
Te dramatyczne pytania odsłaniają rany byłego arcybiskupa. Sam siebie skrzywdził. Zabił w sobie uczucia i prawdę. On jako człowiek, w swojej największej, humanitarnej istocie, przestał się dla siebie liczyć. Ważna stała się tylko kariera, wygoda i niczym nie skrępowana swoboda myśli. Cranmer zamknął się na miłość ludzką, nawet i przez to na nadzieję – najbardziej elementarne i świadczące o istocie człowieczeństwa cnoty. Zamknął się w kręgu własnego ja.
Refleksje
Brat Juan kolejny raz odwiedził swojego podopiecznego. Po chwili odchodzi, a Cranmer zostaje sam ze swoimi myślami. Między innymi zadaje sobie pytanie: „Dlaczego myśli o samym sobie muszą być zawsze krzywe, chodzą w kółko, nie pilnują się żadnej miary? Inne zaś myśli – te które mierzą, ważą, oglądają – straciły sens?”(85) Były arcybiskup na drodze nawrócenia niejako stracił swój dawny aparat percepcyjny. To, co było dla niego ważne, okazało się bez znaczenia. Dokładnie ułożone „gospodarstwo wewnętrzne”(60) runęło w gruzy. Pozostał natomiast chaos i niepewność. Wydarzenia w życiu Cranmera, także te ze sfery własnego ja, zmierzają do całkowitego ogołocenia się głównego bohatera, do uznania własnej niemocy i nędzy.
Przybycie Jamesa
Były arcybiskup zażądał od swojego eks-kamerdynera, aby ten towarzyszył mu w celi. Jednakże zapomniał o tej swojej zachciance, a były sługa przychodzi, aby spełnić to życzenie. Lecz odzywa się w głównym bohaterze głos: „Nigdy nie dał Jamesowi nic, a zażądał… (…) nigdy nie spostrzegł, że nawet James może czegoś pragnąć i coś mieć.”(88) Ten nieoczekiwany wyrzut sumienia powoduje skruchę w Cranmerze. Otworzyły mu się oczy na drugiego człowieka. Odsyła swojego byłego sługę i na koniec z ulgą stwierdza, że przecież nie uczył nigdy swojego byłego kamerdynera wiary. I dodaje ze łzami w oczach, że – na szczęście! Jest to piękna scena, w której eks-arcybiskup odnajduje w sobie w pewien sposób człowieka.
Wewnętrzna walka
James odchodzi, a Cranmer stwierdza w sobie: „To nie myśli opuściły go pierwsze, lecz on pierwszy myśli użył na oszukiwanie samego siebie.”(89) Dialog wewnętrzny trwa, rekonstruowana przeszłość i rzeczywistość przeplatają się. Rozprawa z samym sobą przyjmuje coraz dramatyczniejszy kształt. Powyższa refleksja głównego bohatera była dla niego bardzo gorzka. Mniemał, że jest myślicielem; uważał się za kogoś lepszego od innych, za uczonego niezrozumianego przez świat. Tymczasem okłamywał siebie i żył w świecie fałszu i fikcji. Jednakże stwierdza, że: „Boże wielki, nie zasłużył na to, żeby zobaczyć choć jedną jeszcze w życiu prawdziwą rzecz, nie skłamaną, jaką zobaczył w tej chwili.”(89) Myśl o tym, że sam siebie okłamywał, nie załamuje go; przeciwnie – jest dla niego pierwszą prawdą, którą zobaczył od dawna. Były arcybiskup czuje się niegodny łaski dostrzeżenia tej prawdy. Co prawda, ciągle bardziej żyje przeszłością niż teraźniejszością, ale powoli otwiera się na nowe.
Narrator stwierdza: „W tej chwili więzień Cranmer przyjąłby unicestwienie, jaką bądź, byle prędką i zupełną śmierć. Bo życie nie było nic warte, to właśnie życie, do którego się urodził.”(91) Były arcybiskup rozlicza się z sobą. Zauważa już, jak niewiele było dobra w jego życiu. Czuje się kimś bardzo marnym i małym. Nie zrobił w przeszłości nic dobrego. Widzi swoją nędzę i byłby gotów teraz umrzeć, byleby już nic złego więcej nie zrobić. Umarłby z braku dobra, które w swoim życiu pomijał, a którego głód poczuł.
Następnie główny bohater wygląda przez okno i zauważa kobiety, które przyszły się zobaczyć z więźniami. Chciał je zapytać: „A wy jak sądzicie, dobre kumy: czy dwa a dwa jest zawsze cztery? I czy to dla was ma jakieś znaczenie?”(94) Rodzi się w eks-arcybiskupie pytanie, czy prawda jest zawsze prawdą, czy jest stała i niezmienna. I pyta kobiety, czy dla nich coś znaczy, że prawda jest jedna. Bo chciałby wierzyć, że świat żyje prawdą. Jednak już wie, że ludzie nie są źli, bo nazywa niewiasty dobrymi. Wie też, że człowiek może nie mieć świadomości własnej nędzy, a pomimo to może być najbardziej godnym pożałowania z ludzi.
„Czyż zdradziłem wszystkich?”(97) Dramatyczne pytanie zadaje sobie Cranmer. Sam nie miał świadomości własnej marności. Zdradził najpierw siebie, reszta była tylko konsekwencją jego wyborów. Ten wyrzut sumienia jest postawiony samemu sobie przez byłego arcybiskupa bardzo ostro. Zresztą jego myśli biegną bardzo szybko; Cranmer powoli dorasta do decyzji, która ma odwrócić jego życie wewnętrzne.
Później pojawia się jeszcze jeden głos, świadczący o jeszcze nie pełnym ugruntowaniu głównego bohatera w dobru. Bierze się to stąd, że wszystko, co się z nim działo do tej pory, przebiegało na płaszczyźnie wewnętrznej, ale tylko mentalnej. Cranmer musi wyjść niejako do ludzi ze swoją wiarą. To, co się w nim dokonało, musi znaleźć przełożenie na czyny. Pierwsza próba nie jest zbyt pomyślna. Eks-arcybiskup ciężko przeżywa upokorzenie ze strony Roberta Heyesa. Jednakże nie skarży się, pomimo wcześniejszego takiego zamiaru. Łyka tylko łzę upokorzenia.
Następnie przychodzi do Cranmera brat Juan, aby się pożegnać, bo wyjeżdża na misję. Osoba ta kojarzy się głównemu bohaterowi z odwołaniami, które ten mu przedkładał do podpisania. To powoduje w nim refleksje, że wszystko można odwołać, zmienić; jednakże: „Ale na miłosierdzie Boże, kto widzi kłamstwo, wie już chyba, że jest prawda?”(100) Eks-arcybiskup poczuł głód prawdy. Chciałby ją znać. Wie już jednak, że kierował się właśnie kłamstwem w swoim życiu i dlatego zbliża się do prawdy.
Przełom
Cranmera odwiedza biskup Ely. Podchodzi on z dużym zrozumieniem do więźnia. Wzrusza się też bardzo podczas rozmowy z nim. Pasterz Kościoła w Londynie mówi na koniec:
Najbardziej przez was skrzywdzone ze stworzeń Boskich – szepnął – to wy sami. Ale na miły Bóg, jest jeszcze Ktoś – rozpłakał się – Kogo na głowę matki waszej nie poważcie się zawieść. Bo przecierpiał… i aż do skończenia świata… żebyście mieli żywot i prawdę… (108)
Te proste słowa wywołują duży oddźwięk u byłego arcybiskupa. Skierował on wzrok na Chrystusa, popłynęła jego modlitwa.
To moment dużej wagi. Kończy on drogę nawrócenia byłego arcybiskupa. Potrzebny był drugi człowiek, aby więzień umocnił się w dobrym i mógł żyć tym, co wcześniej przeżywał bardzo intymnie. Dzięki drugiemu człowiekowi Cranmer wychodzi z siebie i skierowuje wzrok ku Chrystusowi. To wydarzenie otwiera drogę przyszłym, heroicznym czynom, których eks-arcybiskup podejmie się u kresu życia.
Przed wyrokiem
Cranmer zostaje ponownie sam w celi. Znowu wraca do swojej przeszłości. Równocześnie zdobywa świadomość, że odmienić ją mogą jego czyny. Swoje życie definiuje jako: „nierząd własnych myśli”.(108) To bardzo brutalne i sugestywne stwierdzenie świadczy wymownie o wielkim kłamstwie, w którym żył. Mówi też jasno do czego wykorzystywał intelekt. Oszukiwał sam siebie. Teraz były arcybiskup pozbywa się złudzeń, co do samego siebie.
Jednocześnie dlatego, że poznał swoje kłamstwo, prawdę o nim „(…) nie chciał już więcej rozstrzygać o sobie, a tym bardziej o Bogu – myślami skrzywionymi, bo tak długo ich nie prostował.”(109) Cranmer nie chce już niczego zmieniać. Ma świadomość własnego samozranienia, skrzywdzenia samego siebie. Pozostawia on sobie tylko prawo do powiedzenia czegoś. Jednakże nie będzie już kłamał w imię własnej wygody, bo „Poznał słowo nie.”(110)
Śmierć
I powiedział: nie. Nie – własnemu kłamstwu. Nie – fałszowi i obłudzie. Nie pozostawił żadnych wątpliwości, co do zinterpretowania swoich ostatnich chwil. W świetle opowiadania wymowa jego ostatnich czynów jest bardzo czytelna.
Co zrobił? Jak zakończył swoje życie? Swoją drogę? W kościele św. Marii ustawiono stos. Na twarzy więźnia nie było „zuchwalstwa ani zatwardziałości”.(112) I powiedział tylko: „Jestem nędznikiem, oto co wyznaję. Wielkim grzesznikiem i tchórzem.”(113) Później zasłonił twarz. Stwierdził także, że kłamanie w imię własnej wygody, jest czymś, co najbardziej obciąża sumienie. Przed tym ostrzegł współczesnych. Następnie przyznał, że umiera w świętej wierze powszechnej. Odmówił Credo. Ale nie podpisał już żadnych odwołań. Przeciwnie, porwał się z miejsca i rzucił się w kierunku stosu. Najpierw spalił swoją prawą dłoń. Tą, którą składał podpis pod swoim kłamstwem. Umarł w imię prawdy, i to prawdy ostatecznej. I powiedział: nie, bardzo mocne i stanowcze: nie! Na sam Koniec.
„Za pewne rzeczy trzeba płacić pełną cenę”
Jednak sama pisarka, Hanna Malewska już wcześniej nie oceniała surowo bohatera swojego opowiadania. Świadczy o tym petitowy przypis pod tekstem, w którym ujawnia swoją troskę o nieskrzywdzenie człowieka, który kiedyś żył pod nazwiskiem Cranmer. Taka troska jest zresztą wyraźnie widoczna na kartach Końca Cranmera. Przebija się ona wyraźnie przez tekst. I my, wierni temu, nie sądzimy źle o głównym bohaterze. Światło na jego życie rzuca przede wszystkim jego śmierć, co podkreśla pisarka. Eks-arcybiskup ginie heroicznie. Jego śmierć jest wyrazem protestu przeciwko kłamstwu, którym tak długo żył.
Cranmer zapłacił bardzo wysoką cenę za swoje błędy, czy też złe wybory. Poniósł konsekwencję najwyższą z możliwych. Oddał życie. Jednakże stało się to w najlepszym dla niego czasie, kiedy stał się niejako nowym człowiekiem. Były arcybiskup nawrócił się i umarł już w prawdzie. Takiego końca można każdemu życzyć, widząc tą kwestię oczywiście w świetle wiary i eschatologii. I nie chodzi tu bynajmniej o rodzaj śmierci, raczej o preferencje, jakie były udziałem Cranmera w tych ostatnich chwilach.
Zapłacił pełną cenę za swoje życie. Ale przeszedł też długą drogę od kłamstwa do prawdy. Hanna Malewska znakomicie rysuje ten etap w jego życiu. Znakomicie motywuje psychologicznie i urealnia procesy zachodzące w głównym bohaterze. Jego droga nie sprawia wrażenia sztuczności, jedno wynika z drugiego. Dlatego tak cenne było przejście tej przygody, prześledzenie wewnętrznych przeżyć arcybiskupa i tak wzniosły okazał się jej finał. Na pewno historia Cranmera może być dla nas przykładem zwycięstwa prawdy w życiu człowieka, nawet jeśli przychodzi ono u krańca życia.
- Dyptyk angielski
Dyptykiem angielskim za Andrzejem Sulikowskim nazywamy dwa omówione wcześniej opowiadania, to znaczy: Sir Tomasz More odmawia i Koniec Cranmera. Dyptykiem te utwory Andrzej Sulikowski nazywa dlatego, że tworzą one równoległe układy i wzajemnie się uzupełniają; a angielskim – ponieważ oba opowiadania dotyczą dziejów Anglii i są tożsame pod względem czasowo-przestrzennym.[13] Poza tym podążamy także za wskazaniami samej autorki opowiadań, która napisała, że chociaż:
Nie była to kontynuacja zamierzona z góry: losy Tomasza More’a miały zamkniętą w sobie i całkowicie samodzielną wymowę; a Cranmer, odgrywający w nich swą historyczną rolę jednego z sędziów śledczych, także był dla mnie postacią „skończoną”. Po trochu jednak stał się postacią nie skończoną i „otwartą”, zwłaszcza gdy poznałam finał jego życia: gdy prześladowca sam stał się ofiarą.[14]
Podobnie traktują tą kwestię Włodzimierz Maciąg[15] i Tomasz Fiałkowski, który pisze, że „Przecież drugim skrzydłem opowiadania Sir Tomasz more odmawia jest Koniec Cranmera, gdzie męczennikiem staje się z kolei przeciwnik Tomasza.”[16] Również Ojciec Święty Jan Paweł II widział podobnie tę sprawę. Papież napisał między innymi, że Hanna Malewska „(…) dała się poznać jako wybitna pisarka.” I że cenił on jej „głębokie rozumienie powołania człowieka, jego dziejów i tworzonej przezeń kultury (…) między innymi opisała ona wspaniale (…) dramat świętego Tomasza Morusa oraz dramat arcybiskupa Cranmera.”[17] Jak widać, w świadomości Ojca Świętego oba opowiadania funkcjonowały łącznie.
I my pójdziemy tą drogą. Prześledzimy w tekście analogie i paralele między tymi opowiadaniami. Zajmiemy się przede wszystkim wizjami: Cranmera w Sir Tomasz More odmawia i analogicznie – Morusa w Końcu Cranmera. Wyodrębniły się także w naszej świadomości dwa obrazy z tych opowiadań, a które tworzą równoległe wizje, mianowicie obrazy piekła i raju. Zajmiemy się także stosunkiem męczenników do swoich oprawców. Przebaczenie im przez More’a, jak i oskarżenie ich przez Cranmera tworzą dopełniające się sfery. Podążajmy śladami tekstów opowiadań.
Cranmer w Sir Tomasz More odmawia
Najpierw prześledźmy, jak Cranmer jest ukazany w Sir Tomasz More odmawia. Znaczące jest to, że jego charakterystyka tam jest dość szeroka. Poprzez to arcybiskup staje się najważniejszą z drugoplanowych postaci. Także rola, jaką odegrał w życiu Tomasza More’a, utwierdza nas w takim zajęciu się jego osobą.
Pojawia się on po raz pierwszy na stronach tego opowiadania w umownie przez nas zatytułowanym rozdziale: „Samotne rozmyślania”. Tomasz M. myśli sobie:
(…) arcybiskup Cranmer, bywając w tej celi, traktuje jej mieszkańca jak dostojnika i kolegę erudytę, który zapewne dziś, jutro przezwycięży swoje skrupuły i odzyska część łask, jakimi się cieszył.(11)
Cranmer nie jest ukazany zbyt pozytywnie w tym świetle. Nie wahał się złożyć przysięgi na rzecz króla i przez myśl nie chce mu przejść, aby tak mądry człowiek jak More, poprzez swój wybór skazywał się na śmierć. Niemniej jednak nie traktuje eks-kanclerza jako kogoś gorszego od siebie, pomimo że ten jest w więzieniu. Przeciwnie, poważa go i szanuje, ale dlatego, że nie wierzy, aby More mógł wybrać śmierć.
Po raz kolejny spotykamy Cranmera w ogrodzie arcybiskupim, już nie przez przywołanie, lecz jako realną osobę. Przychodzi do niego Meg, córka More’a, aby wyprosić łaskę spotkania ze swoim ojcem. Jak się jawił arcybiskup w jej oczach?
Cranmer, dostojnie i skromnie przyodziany, uczony i rozsądny (…), był naprawdę uczonym człowiekiem, wrogiem gwałtów, krzywd i krwi – tak mówiono, i dość było popatrzeć w tę podłużną, stateczną twarz o czole tak szerokim i ładnie zarysowanym jak czoło Erazma. To nie on też łupił klasztory, choć z erudycją pisał przeciw monastycyzmowi. (18)
Arcybiskup robił dobre wrażenie swoim wyglądem i uważano go powszechnie za erudytę. Nie maczał też bezpośrednio palców we krwi i dlatego młoda pani Rope przychodzi do niego i ma nadzieję, że wyprosi spotkanie z ojcem. Jednak Cranmer dość szybko pozbawia ją złudzeń. Co prawda mówi do Meg, że: „Wasz ojciec, pani, to mąż zacny i prawy, ozdoba tego królestwa. Chcemy go mieć takim, jaki jest (…)”(18) Jednakże chwilę później daje się poznać jako obłudnik i faryzeusz, stwierdza:
Supremacja papieska, rozwód króla i przysięga – mówię wam o tym, pani, bo wiem, że dzielicie myśli ojca – to sprawy, o których co najwyżej (i tylko między nami) rzec można, że są to sprawy sporne. Wasz ojciec myśli tak, ale całe prawie duchowieństwo angielskie myśli inaczej. Posłuszeństwo królowi natomiast i parlamentowi to sprawa bezsporna. Czwarte przykazanie Boże. A to same przykazanie, wraz z piątym, bezsprzecznie nakazuje tobie, pani, ratować ojca. Przekonać go o tej prostej prawdzie, którą ci właśnie wyłożyłem, ulgę przynosząc jego sumieniu. (19)
Margaret aż się zmieszała na taką odpowiedź arcybiskupa, który próbował jej wmówić, że to More się myli, a słuszność i mądrość są po jego stronie. Jego argumentacja była przecież tak pokrętna i obłudna.
Smutna Meg obudziła w Cranmerze wspomnienia. Zdała mu się ona podobna do jego byłej żony. Musiał ją zostawić na żądanie króla, ową Niemkę, bo Henryk VIII zażądał bezżeństwa księży. Swoją sytuację, jak również Margaret, podsumowuje on słowami: „Iluż to rzeczy w życiu trzeba się wyrzekać, moja młoda, zacna niewiasto.”(20) W tym miejscu przychodzą do głowy wspomnienia drugiego skrzydła dyptyku, fragmentu dotyczącego owej żony, którą musiał odesłać. Cranmer tutaj w słowach cytowanych stwierdza tylko konieczność wyrzekania się, natomiast wiemy z kolejnego opowiadania, że fakt ten był dla niego bolesny i znacząco wpłynął na jego życie.
Ich rozmowę przerywa i jednocześnie kończy przybycie dworzanina Richa, tego który oskarżał przed komisją More’a. Tu jeszcze jedna refleksja o Cranmerze w tekście: „Doprawdy był to człowiek układny, bez cienia buty.”(21) Był on bardzo spokojny i opanowany, sprawiał dobre wrażenie. Pomimo tego Meg odchodząc od niego i Richa: „Okrążyła ich, mimowolnym gestem zbierając ciasno fałdy sukni. Jakby w obawie, by się o któregoś z nich nie otrzeć.”(21) Cranmer ostatecznie, pomimo ogłady i miłej powierzchowności, wzbudził wstręt w córce More’a, na skutek swojej obłudy właśnie.
I wreszcie spotykamy Cranmera w decydującej dla More’a sytuacji. Arcybiskup przychodzi, aby przełamać skrupuły więźnia, jednakże nie udaje mu się to. Przeciwnie eks-kanclerz przełamuje swoje niepewności i wahania, i umacnia się w swoim wyborze. Jak do tego doszło? Pójdźmy śladami tekstu.
Czego się dowiadujemy o Cranmerze na początku jego rozmowy z Morem? „Płodny jego umysł nie znosił nie rozwikłanych sytuacji.”(27) Arcybiskup, jak eks-kanclerz wybrał, jednakże w swoim wyborze kierował się czym innym. On wybrał zło, własną wygodę i nieskrępowanie. Jednak More wzbudza w nim niepokój, nieco burzy on jego wyrafinowane spojrzenie, ale jednak nie skłania go to do zmiany stanowiska.
Trochę dalej narrator w dość długiej dygresji, dotyczącej Cranmera, stwierdza:
Arcybiskup Cranmer był dostojny od stóp do głów. W jego głosie nie dosłuchałbyś się ani cienia ironii czy cynizmu. Podłużna twarz, delikatne ręce, ciemne szaty były samą przyzwoitością. Szare zaś oczy, nieduże, ale ładnie osadzone, nigdy nie bywały puste – ale nieobecne często. Myśli Cranmera chodziły własnymi drogami. Nie były to wiadome z góry, układne myśli dworaka. Podzielał wiele tez luterańskich z przekonania: herezja była w tym arcybiskupie najrzetelniejszą jeszcze z jego spraw. Okoliczność, że król Henryk tępił obecnie luteranizm, obowiązywała jego zewnętrzną poprawność, ale nie jego myśl. Wzajemnie zaś: abstrakcyjne rozumowania i erudycja teologiczna jak dotąd nie popsuły mu w niczym kariery. Zarówno wiadoma wszystkim przyzwoitość, jak i prywatnie hodowana myśl – nie uczyniły z Cranmera wroga Tomasza More’a. (27,28)
Powtarza się zdanie o układności Cranmera, podkreślona jest także jego erudycja. Nie jawi się on też w tym fragmencie jako wróg Boga, a także More’a. A jego myśl reformatorska nie jest negowana w tekście, przeciwnie – jawi się jako nawet pewien pozytyw, bo niesie z sobą pewną wolność myśli.
Niezbyt surowy osąd początkowy Cranmera przez More’a, później zaczyna przybierać poważniejsze kształty. Eks-kanclerz jest zdania, że nie może sprzeniewierzyć się prawdzie, sam arcybiskup pomyślał sobie na to: „Prawda… A gdyby król z jakiegoś powodu kazał przysiąc, że, ot, dwa a dwa jest pięć, też wolelibyście położyć głowę?”(28) Cranmer nie rozumie postawy More’a, nie rozumie tego, jak można oddać życie za prawdę. Podkreśla to jego refleksja: „Gdzie tu rozum: z powodu niewidzialnych jak powietrze myśli – wcisnąć za kraty całą swoją cielesną, tak bardzo dotykalną osobę?”(29) Dla arcybiskupa droższe było ciało niż dusza. Był on człowiekiem zmysłowym i światowym w rozumieniu biblijnym. To co naoczne i namacalne było dla niego jedynie realne. Arcybiskup stwierdził także, że: „Erazm z Rotterdamu, Sir Tomaszu, na pewno nie pochwala waszego rzymskiego fanatyzmu”(28) Na co eks-kanclerz odpowiada w myślach, a zarazem jest to bardzo surowa krytyka arcybiskupa: „Erazm może by i przysiągł – przez obawę – że dwa a dwa jest pięć, ale przeżyłby to jako cios, a nie przełknął jak chleb z masłem.”(29) Cranmer był pozbawiony wszelkich wyrzutów sumienia, sprzeniewierzenie się prawdzie nie było dla niego niczym trudnym. Trochę dalej More także stwierdza: „Król Henryk przynajmniej wierzy w swoje skrupuły. Dalibóg król to jeszcze człowiek całą gębą przy tym tu…”(29) Cranmer z tych słów jawi się jako hipokryta i obłudnik, człowiek nie mający skrupułów i zatwardziały w złym. Znakomicie kwitują to słowa More’a:
Niewielu chyba ludzi w kraju wątpi, że jeśli król zarządzi, żeby było Piętnaście sakramentów, arcybiskup Cranmer rozłoży ręce i powie: – Nie dostrzegliśmy tego, co Najjaśniejszy Pan bystrością swoją przeniknął głębiej. (29)
Ironia, ale także gorycz i żal są w tych słowach. Przecież Cranmer pełni funkcje kościelną, przecież jest następcą apostołów, a tak niegodnie żągluje prawdą i sprzeniewierza się misji powierzonej mu przez Kościół.
More, pomimo nalegań Cranmera, nie jest skłonny podporządkować swojego sumienia prawom tego królestwa. Arcybiskup – myśliciel i teolog, filozof – jest przez to nieco zaniepokojony, jednakże dotyka to jakby tylko jego warstwy powierzchniowej. Cranmer nie jest zdolny przeżyć i zrozumieć dramat More’a. Świadczą także o tym słowa narratora:
Oczy Cranmera o znużonych, opadających powiekach, patrzyły jeszcze na Tomasza More’a: jakby oceniały tę głowę nie starą, ledwie tkniętą siwizną, jedną z najtęższych głów w Europie, rozległą czaszkę osadzoną na mocnym karku, czerstwą twarz rozjaśnioną jeszcze śmiechem. Szare oczy mówiły, chodzi o jedną tezę, powiedzmy: o dwie, jedno sed contra teologii, po ludzku jeden krok rozumowania. Pojmujesz to równie dobrze jak ja. I owszem, mówiły rozjaśnione oczy More’a: o jedno, tak jest, chodzi o jedno. (30)
Arcybiskup nie może pojąć eks-kanclerza. Słowa wyżej przytoczone odbyły się już po decydującej dla More’a refleksji, wypowiedzianej przez Cranmera. Przytoczmy ją jeszcze raz, bo przecież dzięki tym słowom dokonał się przełom w sferze emocjonalnej Sir Tomasza. Dzięki tym słowom eks-kanclerz umocnił się na swojej drodze ku męczeństwu: „Chciałbym się mylić, ale wygląda mi na to, że stoicie tam, gdzieście stali?”(30)
I na koniec naszej charakterystyki Cranmera w Sir Tomasz More odmawia przytoczmy ostatnie zdanie w tym tekście odnoszące się bezpośrednio do arcybiskupa. Rozradowany już More pomyślał sobie między innymi: „Dobry Bóg posłał mu tak brzydkiego, odstręczającego kusiciela.”(31)
Arcybiskup nie jest zbyt pozytywnie ukazany w opowiadaniu dotyczącym Tomasza More’a. Jawi się jako ktoś całkowicie zakłamany i obłudny – to dotyczy jego moralności. Natomiast, jeśli chodzi o sferę aktywności, jest on myślicielem, filozofem i teologiem. Uczony ten sprawia także bardzo dobre wrażenie swoją powierzchownością. Jest ona niejako w sprzeczności z jego postawą wewnętrzną. Dwulicowość, sprzeczności, relatywizm moralny, obłuda i cynizm – charakteryzują Cranmera.
Dosyć dużo jest informacji o arcybiskupie w Sir Tomasz More odmawia. Obraz jego osoby jest dość sugestywny. Dopełnia on wizję z Końca Cranmera. Na pewno był też punktem wyjścia do kreślenia tego opowiadania. I nie ma sprzeczności w charakterystyce Cranmera w obu opowiadaniach. Pierwsze opisuje jego postawę z dni jego chwały, widzianej własnymi oczami. Ukazuje arcybiskupa w pełni wiary w siebie, we własne zadowolenie i wygodę, w nieskrępowaną niczym myśl, w materię. Drugie z kolei ustanawia drogę jego nawrócenia, aż do męczeńskiej śmierci. Oba się doskonale uzupełniają.
Tomasz More w Końcu Cranmera
Przeprowadźmy teraz odwrotną, ale analogiczną operację. To znaczy, przyjrzyjmy się, jak Tomasz More jest ukazany w Końcu Cranmera. Dodajmy, że jego osoba, jak też świadectwo, jakie dał swoim życiem stały się wiele znaczące na drodze przemiany eks-arcybiskupa.
Po raz pierwszy pojawia się Tomasz, jeszcze nie osobowo, w chwili kiedy Cranmer widzi kobiety przed Tower. „I chciał je może zapytać: – A wy jak sądzicie, dobre kumy: czy dwa a dwa jest zawsze cztery?”(91) Wcześniej to pytanie chciał zadać More’owi w trochę innym kontekście. Jest to pytanie o prawdę, a More w jej imię zginął.
Później już eks-kanclerz przywołany jest bezpośrednio we wspomnieniu Cranmera. Eks-arcybiskup przypomniał sobie swoje odwiedziny u niego w celi. Jednakże ma teraz inne spojrzenie na tamte wydarzenia:
Tamten zdawał się jakby złamany bezsenną czy gorączkową nocą, on zaś, Cranmer, był u szczytu nie tylko władzy, ale pewności siebie i losu. A jednak słowa skrzyżowały się jak piłki z dwóch krańców równego pola. I sama już ta równość była jak pogarda dla wszystkiego, z czym Cranmer przyszedł. Dla całej jego gry, całej rachuby (…) – O jedno chodzi, o jedno – mówił więzień More, czy zdawał się mówić z uśmiechem, który wracał mu na znużoną twarz. Właściwie więzień Cranmer wiedział już, o co chodzi (…) Zrozumiał także, że nie jest sztuką, a tym mniej sztuką mędrców – mówić jedno a myśleć drugie. (95,96)
Cranmer spowodował przełom u eks-kanclerza i teraz podobnie, More przybliża eks-arcybiskupa do prawdy. Jego postać, wspomnienie o nim gra dużą rolę w nawróceniu Cranmera. A na koniec wspominania More’a:
Cranmer zamknął oczy, by mieć złudzenie, że go dotąd tutaj widzi. Nie prosiłby go o przebaczenie. Jego przecież nie zwiódł z drogi ani nie spodlił. Ba, dopomógł mu może stać, gdzie stał – sam stojąc na przeciwnym krańcu. Pragnął widzieć go, by wierzyć – jeżeli już nie w prawdę, to w człowieka. (97)
More stał się dla Cranmera wzorem, niejako uosobieniem człowieczeństwa. Żył on w nim jako wyraźny protest przeciw kłamstwu i upostaciowienie prawdy i dobra.
I na koniec przywołajmy cytat świadczący o tym, jak eks-kanclerz był widziany przez potomnych po swojej śmierci. Pamiętamy, że wizja jego pamięci przez lud w pewnym momencie bardzo zaniepokoiła Sir Tomasza. Cranmer pomyślał:
Wiedział, że prosty lud londyński sprawiedliwością jego wykłuwa oczy późniejszym sędziom, że pamiętają go skryci papiści i nawet bodaj żałuje sam król, ale cóż to znaczyło? Co innego znaczyło. – O jedno chodzi, o jedno… Ale dla wszystkich! Nie ma dyspensy dla tłumu, jak nie ma przywileju dla mędrców. A gdy Tomasz More odmówił, uczynił to i w swoim, i w diecezjan Cranmera imieniu. (96)
Lud, wbrew obawom eks-kanclerza, bardzo dobrze go wspomina. Ale nie to jest najważniejsze. More posłużył jako przykład przeciwstawienia się złu – i dostrzegł to Cranmer.
Sir Tomasz okazał się wiele znaczącą postacią dla eks-arcybiskupa. Można zaryzykować stwierdzenie, że bez jego przykładu nie dokonałoby się nawrócenie Cranmera. Stał się on dla niego ważny nie tylko jako wyznawca prawdy, ale przede wszystkim jako uosobienie człowieczeństwa. Jego przykład, tak ukazany, rzeczywiście nosił w sobie znamiona świętości. Doskonale dopełnia to wizję męża ewangelicznego z Sir Tomasz More odmawia.
Raj i piekło
Dwa obrazy, które w naszej świadomości uzupełniają się, to wizja raju w Sir Tomasz More odmawia oraz piekła w Końcu Cranmera. Tworzą te obrazy koherentną całość, zarówno poprzez świadomość współistnienia tych rzeczy ostatecznych w chrześcijaństwie, jak i przenikanie się pewnych elementów. Prześledźmy te obrazy w tekście. Zaczniemy od opowiadania Sir Tomasz More odmawia. Eks-kanclerz będąc w więzieniu zobaczył we śnie raj. Jak to wyglądało?
Śnił długo i rozmaicie, zaledwie pamiętał o czym. Ale dobrze pamiętał ostatek: to marzenie przedranne, które jakoby mówi prawdę. Wędrował po tak dalekich, tak spokojnych krajach. Daleko, a bez zgiełku i utrapień podróży. Żadnej troski. Jutro wydawało się równie znajome jak dziś. A przeszłości nie było. Żadnej troski. Ani o dom, ten wielki dom w Chelsea, gdzie tyle dzieci. Ani o przyjaciół. Ani… Żaden pałac królewski ani żaden gmach w rodzaju Tower na pewno nie istniały w owych stronach odległych. Obudził się. Był w Tower. (9)
Tomasz sennie zobaczył raj, a przynajmniej jego atrybuty. W miejscu, o którym śnił, nie było ani cierpienia, ani problemów, ani trudów. Była to kraina wiecznej szczęśliwości. Nie było też przeszłości, tylko wieczne dziś, bo przyszłość też miała kształt teraźniejszości. Nie była to dosłowna wizja nieba, raczej jego metafora. Jednak elementy w niej wyodrębnione harmonizują z nauką chrześcijańską.
Hanna Malewska znakomicie maluje obraz raju w Sir Tomasz More odmawia. Jest on bardzo sugestywny, a zarazem dość prosty. Życie wieczne tam, jest porównane do wielkiej i bardzo przyjemnej podróży. Nie jest ono jednocześnie zaprzeczeniem ziemskiego bytowania, lecz jego uzupełnieniem, pełniejszą jego postacią. Raj we śnie Tomasza przybrał postać marzenia, czyli w jakiś sposób jawi się na kształt pełnego spełnienia i zrealizowania własnych potrzeb. Topos raju u pisarki wypełnia się na kształt ewangelicznego domu, do którego zmierza człowiek, i dopiero tam zazna on pełnego szczęścia.
Natomiast Cranmer zobaczył piekło:
Piekło, moi kochani, to nie jest miejsce zamknięte: tylko że nikt nie chce wyjść; tak jest, nie wyobrażaj sobie, młody przyjacielu, że to samotrzask dla nieostrożnych… A nie chce wyjść, bo po prostu w nic nie wierzy poza tym jedynym miejscem w środku świata, gdzie jest sam… (82)
Wizja byłego arcybiskupa jest zgodna z nauczaniem Kościoła katolickiego. Cranmer niejako polemizuje tu ze stereotypem – piekło tylko i wyłącznie jako kara. Jest ono dla niego konsekwencją wyborów, a co za tym idzie życia. Ktoś, kto całe życie opowiada się przeciwko Bogu, czyli prawdzie, miłości, dobroci po prostu nie zna tych rzeczy i dlatego sam chce żyć tym, co wybierał, czyli złem. Bóg nie skazuje człowieka na piekło, to on sam je wybiera.
Jednocześnie człowiek, który wybiera zło, tak się z nim sprzęga, że już nie widzi dobra i nawet nie wierzy w nie, dlatego właśnie sam skazuje się na potępienie, bo dla niego dobro nie istnieje. Taka perspektywa przeraziła trochę eks-arcybiskupa.
Wizja raju z Sir Tomasz More odmawia i piekła z Końca Cranmera uzupełniają się. Tomasz pragnął dobra w świecie, natomiast były arcybiskup wybierał zło. Życie przyszłe ich obu jawi się jako konsekwencja ich wyborów. W zasadzie nie ma prostej korelacji między tymi obrazami. Elementy piekła i raju nie przenikają się, jednakże nie ma wątpliwości, że się uzupełniają, tworzą jeden obraz na zasadzie antytezy. Dodajmy na koniec, że pierwsza wizja jest metaforyczna, a druga intelektualna. Dotykają one różnych obszarów a jednak stanowią wzajemne uzupełnienie. Nie może istnieć piekło bez nieba. Oba obrazy odnajdujemy w tych dwóch pokrewnych opowiadaniach. Stanowią dwa skrzydła spojrzenia na rzeczywistość eschatologiczną człowieka. I jawią się jako konsekwencje czynów głównych bohaterów.
Przebaczenie i oskarżenie
Przyjrzyjmy się teraz, jak Cranmer i More traktują pozostałych przy życiu; co uważają o tych, którzy ich skazali i o tych, którzy są przedstawicielami instytucji egzekucyjnej. I te obrazy uzupełniają się. Przecież przebaczenie oprawcom z Sir Tomasz More odmawia i oskarżenie ich w analogicznej sytuacji z Końca Cranmera tworzą jedną całość.
Zacznijmy od Tomasza More’a. Między innymi nie potępiał on króla Henryka za jego czyny, chociaż za jego przyczyną znalazł się w więzieniu. Na pewno próbował go zrozumieć. I to pomimo, że władca go zranił wewnętrznie także wcześniej. Bo kiedyś okazywał mu wiele względów. Świadczą o tym jego słowa:
Ale nie sądźmy go surowo, Meg. Tak bardzo chce mieć zawsze rację. Gdyby było w jego mocy, nie pożałowałby trudu, by stworzyć na nowo świat: taki, w którym król Harry będzie zawsze w dobrym prawie. A póki co, każe wszystkim wierzyć (…) Każe wierzyć, że quod principi placuit veritatis habet vigorem, co władcy spodobało się, to ma moc prawdy. (8,9)
O tym, że eks-kanclerz nie osądzał nie tylko króla, ale też nikogo surowo, świadczą także jego słowa z listu do Meg: „(…) nie potępiam ani nie ganię czynów jakiegokolwiek innego człowieka.”(17) Tomasz More mógł potępić tych, którzy sprzeniewierzyli się prawdzie. Nie robi tego jednak, a wynika to z jego wielkiego zrozumienia drugiego człowieka, z jego wielkiego humanizmu. I łaska Boża była mu na pewno w tym pomocna, bo bez niej nie ma chyba tak wielkiego poważania i poszanowania innych ludzi, nie ma przebaczenia.
Wreszcie przejdźmy do ostatnich stron tekstu opowiadania, kiedy to Tomasz wybacza oprawcom. More stwierdził w pewnej chwili, że tylko Bóg jest ważny, dla niego warto żyć, umierać, i „W tej chwili modlitwa za wrogów zrodziła się w nim tak naturalna i mocna jak nigdy jeszcze w życiu.” I dalej:
Powiedział tym ludziom, tym z sądu: Cranmerowi, Audleyowi, Norfolkowi, innym: – Jeżeli wolno parva magnis componere, przypomnę wam, panowie, że chociaż święty Paweł przystał na skazanie i ukamienowanie świętego Szczepana, dzisiaj są razem w dobrej komitywie w niebie, którego to końca wam i sobie życzę. – Oczywiście powiedział to wesoło, ale dlatego właśnie, że te słowa niemało go kosztowały. W tej chwili jednak taż sama modlitwa – Szczepanowe i Pańskie „przebacz, nie poczytuj” – przyszła mu zgoła bez trudu ani oporu. Modlitwa za Cromwella, za Cranmera. (35)
I na koniec już powtórzmy słowa pełne ciepłego humoru, Tomasz pomyślał sobie: „Niebo nie jest Akademią Humanistów ani Kołem Miłych Druhów. Żadną miarą nie mogę wymagać, żebym nie spotkał się tam z Tomem Cromwellem.”(35) – swoim prześladowcą.
Trochę inaczej wygląda ta sytuacja u Cranmera, który przecież znalazł się w podobnej sytuacji jak More. Jego słowa pokazują drugą stronę medalu, z goryczą on pomyślał w pewnej chwili:
„Szczepan i Szaweł”… Jakże to mówił do sędziów? Jakby przed każdym widział drogę do Damaszku… Szczepan nie byłby podniósł kamienia na Szawła; ani dyktował odwołań faryzeuszom. Nie dlatego, by nie znał Prawdy, ale dlatego, że ją poznał prawdziwie. O jedno chodzi, o jedno. Bo nawet wyznając prawdę można się jej sprzeniewierzać. (100)
Jest to wielkie oskarżenie zabijania w imię wiary. Miłość, prawda a zabijanie wzajemnie się wykluczają. Dopełnia to także fakt, że w myśl chrześcijaństwa Bóg jest Miłością, i dlatego chwilę przed śmiercią eks-arcybiskup pomyślał, że: „Wyrok miał mało wspólnego z Nim. Jak również z Sądem Ogólnym i Proporcjami.”(108) Cranmer poniósł śmierć, można powiedzieć zasłużoną, jednakże nie sprawiedliwą. Nikt nie ma prawa zabijać innego człowieka w imię poglądów, ideałów, a nawet wiary. Cranmer dostrzegł tą prawdę u końca swego żywota.
Oba te obrazy: przebaczenie More’a i oskarżenie Cranmera tworzą spójny obraz ewangeliczny. Podobnie Tomasz i eks-arcybiskup, oni przebaczyli, ale to nie znaczy, że pochwalali oprawców. W przypadku Cranmera to drugie było bardziej radykalne, jednak i on nie potępia tych, którzy skazali go na śmierć. Przebaczenie zabójcom, jak również oskarżenie zabijania w imię jakichkolwiek przecież wartości – tworzą koherentną i scaloną wizję. Definiują one sprawy ostateczne bohaterów opowiadań na ziemi. Ostatecznie i Cranmer, jak More przyjął pokornie śmierć z rąk oprawców. To jednak nie ma znaczenia w świetle egzemplifikacji przebaczenia i oskarżenia. Obaj oni umarli w imię prawdy w kontekście Boga, jednakże ich dwuczłonowy głos przebaczenia i protestu przeciw zabijaniu ma swój także jednostkowy wydźwięk. Można go streścić w słowach: nikt nie ma prawa zabijać.
„Za pewne rzeczy trzeba płacić pełną cenę”
Oba opowiadania ukazują drogi wewnętrznych przemian bohaterów. Tomasz umacnia się w wierze, nadziei i miłości, natomiast Cranmer nawraca się. Dla obu głównych postaci najbardziej znaczącymi momentami są spotkania z ludźmi. More’a umacnia Cranmer, a byłego arcybiskupa – biskup Ely. Potwierdza to prawdę chrześcijańską, że człowiek staje się człowiekiem wobec innych. Gdyby nie inni ludzie obaj bohaterowie nie potrafiliby „wyjść z siebie” i dokonać tego, czego dokonali. Znacząca jest tu też łaska Boża, Malewska także subtelnie daje to do zrozumienia.
W myśl chrześcijaństwa – innych ludzi stawia na naszej drodze Bóg. I właśnie inni ludzie, ich Najwyższy postawił na drodze Cranmera i More’a; i przyczyniają się oni do wzrostu w miłości bohaterów, aż do męczeńskiej śmierci. Bo i Cranmer zginął za wiarę. Nawrócił się przecież. Natomiast jego ostatni czyn skłonił się wyraźnie ku prawdzie. Przecież protest przeciwko kłamstwu jest pokłonem prawdzie i odbywa się właśnie w imię prawdy. Można powiedzieć, że Cranmer zginął także za prawdę. Potwierdza to także protest przeciwko zabijaniu w imię wiary, zresztą mocno zaznaczony w opowiadaniu. Dodatkowo przytoczmy tu słowa samej autorki opowiadań, która napisała: „A jednak Cranmer złożył swą śmiercią świadectwo i – w paradoksalny sposób – to samo, co Tomasz More.”[18]
Pomiędzy opowiadaniami istnieją także inne korespondencje. Tworzą one układy równoległe. Pisaliśmy już o wewnętrznych drogach bohaterów, a także o znaczeniu dla nich innych ludzi oraz o ich męczeństwie. Do tego dodajmy fakty oczywiste, ale i znaczące. Obaj oni byli w więzieniu. I działo się to za czasów reformacji i kontrreformacji angielskiej.
Istnieją jeszcze inne punkty spójności. W obrębie narracji obserwujemy podobne wybory pisarki. Hanna Malewska w dużym stopniu wykorzystała mowę pozornie zależną. Nie tylko główni bohaterowie wypowiadają się przez ten środek narracyjny, również mniej istotni, co nie oznacza jednak, że mniej ważni w kontekście przyczynowo-skutkowym. Każdy element opowiadania wydaje się uprawomocniony. Natomiast polami semantycznymi, którymi operuje pisarka, są przede wszystkim psychologia i w mniejszym stopniu teologia. Jest to punkt widzenia oświecony i wypływający z głębokiego humanizmu, szukania prawdy i zrozumienia człowieka. Dla Hanny Malewskiej chyba najważniejsze jest zrozumienie, i to zrozumienie na bardzo wielu poziomach: poznania, psychologii, religii, etyki, historii. Takie podejście autorki tworzy spójną wizję człowieka, pomimo, że pisarka kreśli w zasadzie epizody fabularne z życia bohaterów. Obrazy pisarskie Hanny Malewskiej znakomicie można by wykorzystać w technice filmowej, cechują się one dużym dramatyzmem scen – my nie tylko „oglądamy” dramat Morusa i Cranmera, także w nim „uczestniczymy” poprzez różne zamysły pisarskie i zaangażowanie emocjonalne.
Na koniec powróćmy do śmierci bohaterów. Obie one niosą znamiona heroiczności. Wspominaliśmy już o łasce żartów przed śmiercią More’a. Przebaczenie oprawcom również ma swoje źródło w Bogu. Również Cranmer, przecież on też podjął się czynu heroicznego. Przecież spalenie własnej ręki w imię prawdy jest niezmiernie ważne, wręcz druzgocące; może nawet szalone, ale boskim szaleństwem. Niezależnie, jak nazwalibyśmy czyn Cranmera, na pewno nie pozostaje on bez oddźwięku. Czy ten czyn budzi strach, czy podziw, czy może lekceważenie – niemniej jednak był ogromnie ważny dla samego bohatera. I chociażby dla tego winniśmy temu czynowi i bohaterowi w obliczu śmierci – szacunek. Poza tym znakomicie ujmuje ten fakt Stefan Wilkanowicz: „Nie ma chyba przeszkód, aby ich obu – Morusa i Cranmera – mieć za patronów dobrej śmierci.”[19]
Jeszcze zatrzymajmy się na chwilę przy świecie wartości, które emanują z opowiadań. W przypadku Sir Tomasz More odmawia sprawa wydaje się dość prosta. More umarł w imię prawdy, wierności własnemu sumieniu. Idąc dalej tym torem i śladami tego opowiadania, należy stwierdzić, że More umarł dla siebie i w imię Boga. Dla siebie, bo zachował wierność sobie do końca. Dla Najwyższego, bo sumienie człowieka jest Jego instancją. Wierność Bogu to także ewangeliczna miłość, wiara i nadzieja. More był wyznawcą tej triady; jak również i starożytnej. Prawda, dobro, piękno – tego szukał i w to wierzył. Prawdziwie, More był mężem ewangelicznym.
A jak to się ma z Cranmerem? Początkowo był on w zasadzie hedonistą. Najważniejsza była dla niego własna wygoda i przyjemności, i nie ważne za jaką cenę. To doprowadziło go do hipokryzji i relatywizmu etycznego. Później Cranmer przechodzi trudną i powolną drogę nawrócenia. Co zdążył powiedzieć jako nowy człowiek? Umarł też dla prawdy, jak More. Odzyskał też wiarę i paradoksalnie na pewno nadzieję, choćby eschatologiczną. Tutaj, jako paralelę i punkt wspólny obu opowiadań, chcemy podkreślić właśnie tą wartość – prawdę, a dalej Boga. Obaj oni, More i Cranmer umierają w imię prawdy. Przecież prawda, w myśl chrześcijaństwa, jest nieodłącznym atrybutem Najwyższego. Człowiek i Bóg – pomiędzy nimi rozgrywa się plan opowiadania, to dwa ogniska, wokół których dzieje się wszystko. Pisarka w ten sposób podkreśla niezmienność i ważność tej relacji, wokół której – w myśli religijnej – dzieje się wszystko, co się dzieje na tym świecie.
Zarówno More, jak i Cranmer zapłacili najwyższą cenę za swoje wybory. I możemy tak samo przecież potraktować ich śmierć. More był całe życie wierny Bogu, a Cranmer dopiero u kresu nawrócił się. Ich śmierć ma jednak ten sam wydźwięk. Ostatecznie obaj umarli za prawdę. I to pomimo, że More dokonał tego w proteście przeciwko bezprawiu, a Cranmer zapłacił tylko za swoje oszustwa. Jednakże – w obu przypadkach – to najwyższy wymiar kary. Najważniejsze jednak, i do tego uprawomocnia nas tekst Malewskiej, że możemy mieć nadzieje, że obaj – i Cranmer, i Morus – są dzisiaj, odwołując się do słów tego drugiego, w dobrej komitywie w niebie.
Na koniec chcielibyśmy jeszcze określić przesłanie Sir Tomasz More odmawia i Końca Cranmera. Idąc za Stefanem Wilkanowiczem uważamy, że „Pierwsze opowiadanie uczy zawierzenia. Drugie ukazuje nadzieję w beznadziejności, kiedy życie zdaje się już do końca wypalone i zmarnowane.”[20], bo „Przesłanie Morusa i Cranmera stanowi całość.”[21]
Zamiast zakończenia
Jeszcze w efekcie finalnym naszej pracy, zamiast zakończenia powiedzmy krótko o historii. Na pewno doprecyzuje to nieco, ukontekstowi i urealni nasze działania i zakorzeni samą pracę literacką Hanny Malewskiej w dziejach ludzkości.
Przecież koloryt lokalny odtwarzanych wydarzeń oddaje pisarka poprzez ścisłe zanurzenie ich w ówczesnym życiu codziennym. Dzieje się to zarówno poprzez warstwę opisową, jak i przebiega na poziomie języka. Pisarka nie unika przedmiotów i faktów właściwych XVI-wiecznej Anglii; również słownictwo podporządkowane jest prawdopodobieństwu historycznemu. Zarówno fabuła, jak i język oddają realia czasów bizantyńskiego kultu władzy w Anglii. Fakty historyczne stanowią punkt wyjścia i ramy dla fikcji literackiej. Samo zmyślenie autorskie w zasadzie stanowi spoiwo tych faktów. Elementy psychologiczne i teologiczne nadbudowane są nad historią. Dzieje się to nie na zasadzie pełnej wolności, lecz prawdopodobieństwa. Bazą natomiast jest głęboka wiedza Hanny Malewskiej i starania jej o jak najlepsze zrozumienie człowieka, i jak najpełniejsze ukazanie tego drugiego. Dodajmy, że pisarka wiele wymagając od siebie, tego samego oczekuje od odbiorcy swego dzieła. Wiele miejsc niedopowiedzianych, swoją wiedzą i swoim człowieczeństwem, musi wypełnić czytelnik.
Na koniec zacytujmy Marię Morstin-Górską, stwierdza ona – że opowiadaniem Sir Tomasz More odmawia:
Autorka dowiodła (…), że nie tylko ujmuje głęboko i wnikliwie sens procesów historycznych, ale także umie, jak gdyby zatrzymać je na krótką chwilę, aby spojrzeć w dno duszy przeżywających je ludzi; nie tylko wtapia znakomicie swoje postacie w tło epoki i właściwych jej warunków kultury i obyczaju, ale potrafi również wejść w groźną samotność, w której człowiek, nie przestając być dzieckiem swego czasu, wychodzi już niejako poza jego ramy, żeby prawować się i rachować ze swoim sumieniem i z Bogiem.[22]
Białystok, maj 2005 r.
/O jedno chodzi… Tylko o jedno! O jedno…/
Przypisy
[1]Patrz: A. Sulikowski, „Pozwolić mówić prawdzie”. O twórczości Hanny Malewskiej, Lublin 1993.
[2]Zob. S. Wilkanowicz, O Hannie Malewskiej; w: „Znak” 1986, nr 6; oraz K. Dybciak, Odmowa – poszukiwanie – nadzieja, w:„Literatura” 1975, nr 8.
[3]Określenie z: H. Malewska, Koniec Cranmera, w: tejże: Sir Tomasz More odmawia, Warszawa 2002, str. 60.
[4]H. Malewska, Sir Tomasz More odmawia, w: tejże, Sir Tomasz More odmawia, Warszawa 2002 (wszystkie cytaty pochodzą z tego wydania, liczba w nawiasie po cytacie określa numer strony) .
[5] H. Malewska, Ostatni na arenie, w: tejże, Sir Tomasz More odmawia, dz. cyt., str. 116.
[6] I. Sławińska, Wspaniałe, mądre pisarstwo, w: „Tygodnik Powszechny” 1993, nr 13.
[7] Patrz: Wilkanowicz, O Hannie Malewskiej, dz. cyt.
[8]Tamże.
[9]Patrz: Dybciak, Odmowa – poszukiwanie – nadzieja, dz. cyt.
[10]Patrz: Wilkanowicz, O Hannie Malewskiej, dz. cyt.
[11] Zob. I. Sławińska, Wspaniałe, mądre pisarstwo, dz. cyt.
[12]H. Malewska, Koniec Cranmera, dz. cyt.
[13] Zob. Sulikowski, „Pozwolić…”, dz. cyt.
[14]H. Malewska, W pracowniach pisarzy, w: „Nowa Kultura” 1956, 21; cyt. za: A. Sulikowski, „Pozwolić…”, dz. cyt.
[15]Patrz: W. Maciąg, Historia w dziele Hanny Malewskiej, w: „Tygodnik Powszechny” 1983, nr 25.
[16]Człowiek, dzieło, tajemnica. O Hannie Malewskiej w 20 rocznice śmierci z H. Bortnowską rozmawia T. Fiałkowski, w: „Tygodnik Powszechny” 2003, nr 13..
[17]Jan Paweł II, Przemówienie z okazji 40-lecia „Znaku”, w: „Znak” 1986, nr 6.
[18]H. Malewska, W pracowniach pisarzy, dz. cyt.
[19]Patrz: Wilkanowicz, O Hannie Malewskiej, dz. cyt.
[20] S. Wilkanowicz, O Hannie Malewskiej, dz. cyt.
[21] Tamże.
[22] M. Morstin-Górska, W imię prawdy, „Tygodnik Powszechny” 1975, nr 2.
Bibliografia
- Bortnowska H., Być przezroczystym, w: „Znak” 1993, nr 3.
- Bortnowska H., O Hannie Malewskiej, w: „Znak” 1986, nr 6.
- Burska C., Wiara i doświadczenie pustki, w: „Gazeta Wyborcza” 2003, nr 75.
- Człowiek, dzieło, tajemnica. O Hannie Malewskiej w 20 rocznicę śmierci z H. Bortnowską rozmawia T. Fiałkowski, w: „Tygodnik Powszechny” 2003, nr 13.
- Dybciak K., Odmowa – poszukiwanie – nadzieja, w: „Literatura” 1975, nr 8.
- Gołubiew A., Pisarska droga Hanny Malewskiej, w: „Twórczość” 1966, nr 2.
- Hannelowa J., Ten temat się nie przeżył. Rozmowa z Hanną Malewską, w: „Tygodnik Powszechny” 1968, nr 12.
- Hanny Malewskiej 10 rocznica śmierci, od red., w: „Tygodnik Powszechny” 1993, nr 13.
- Hertz J., Wspomnienie o Hannie Malewskiej, w: „Znak” 1983, nr 7.
- Jan Paweł II, Przemówienie z okazji 40-lecia „Znaku”, w: „Znak” 1986, nr 6.
- Johnson P., Historia Anglików, Gdańsk 2002.
- Kania K., Przeciw nihilizmowi i faryzeizmowi, w: „Życie i Myśl” 1989, nr 5.
- Kłak T., O twórczości Hanny Malewskiej, w: „Tygodnik Powszechny” 1954, nr 50.
- Kołątaj J., Święci pańscy, w: „Tygodnik Powszechny” 1984, nr 4.
- Komarnicki M., Przekroczyć czas. O twórczości Hanny Malewskiej, w: „Życie i Myśl” 1973, nr 2.
- Kubiak Z., O Hannie Malewskiej, w: „Znak” 1986, nr 6.
- Ludzie, książki, zdarzenia. O Hannie Malewskiej opowiada K. Poborska, rozmawiali D. Zańko, J. Gowin, w: „Znak” 2003, nr 5.
- Maciąg W., Historia w dziele Hanny Malewskiej, w: „Tygodnik Powszechny” 1983, nr 25.
- Malewska H., Sir Tomasz More odmawia, Warszawa 2002.
- More T., Pisma więzienne. Poprzedza Żywot Tomasza More’a napisany przez W. Ropera, Poznań 1985.
- Morstin-Górska M., W imię prawdy, w: „Tygodnik Powszechny” 1975, nr 2..
- Skwarnicki M., O Hannie Malewskiej, w: „Znak” 1986, nr 6.
- Sławińska I., O Hannie Malewskiej, w: „Znak” 1986, nr 6.
- Sławińska I., Wspaniałe, mądre pisarstwo, w: „Tygodnik Powszechny” 1993, nr 13.
- Słownik literatury polskiej XX w., red. I. Sławińska, Wrocław 1992.
- Stoff A., Wartości sytuacyjne dzieła literackiego, w: tegoż, Problematyka aksjologiczna w nauce o literaturze, Lublin 1992.
- Stróżowski W., Ludzie „Znaku”. Hanna Malewska, w: „Znak” 1997, nr 1.
- Sulikowski A., „Pozwolić mówić prawdzie”. O twórczości Hanny Malewskiej, Lublin 1993.
- Świeżawski , O Hannie Malewskiej, w: „Znak” 1986, nr 6.
- Turowicz J., O Hannie Malewskiej, w: „Znak” 1986, nr 6.
- Wilkanowicz S., O Hannie Malewskiej, w: „Znak” 1986, nr 6.
- Woźniakowski J., O Hannie Malewskiej, w: „Znak” 1986, nr 6.
- Współcześni polscy pisarze i badacze literatury. Słownik bibliograficzny, red. J. Czachowska, A. Szałagan, Warszawa 1997.
- Zalewski W., Święci na każdy dzień, Łódź 1982.
- Żychiewicz T., Żywoty, t. 1, Kalwaria Zebrzydowska 1985.
- Żylińska J., Die toten reiten schnell, w: „Znak“ 1992, nr 7.
- Żylińska J., O twórczości Hanny Malewskiej, w: „Więź” 1966, nr 4.
- Żylińska J., Zamiast epitafium dla Hanny Malewskiej, w: „Twórczość” 1983, nr 8.